Taką tezę dotyczącą zniknięcia szyfranta Stefana Zielonki stawia "Dziennik Gazeta Prawna", powołując się na swoich informatorów w służbach specjalnych. Jednak oficjalnie, nikt w Służbie Wywiadu Wojskowego, gdzie pracował, nie chce tego potwierdzić. Wojskowa prokuratura przyznaje jedynie, że przedłużyła niedawno o kolejne trzy miesiące śledztwo prowadzone pod kątem dezercji chorążego.

Początkowo główną hipotezą śledztwa było samobójstwo żołnierza. "Znajdzie się, gdy tylko spadną liście z drzew" - przypomina reakcje przełożonych szyfranta, szef sejmowej komisji do spraw służb specjalnych Konstanty Miodowicz.

"Chiński trop" miał pojawić się przed kilkoma miesiącami, wciąż jest sprawdzany. Za dezercją przemawia choćby dziwny zbieg okoliczności. Zniknięcie Zielonki odkryto kilka dni po fakcie. Przez ten czas jego żona myślała, że jest w pracy, a przełożeni, że przedłużył zwolnienie lekarskie.

Czy Polak mógł się jakoś przydać Chińczykom? Ludzie znający świat służb specjalnych nie mają wątpliwości. Australijczycy uważają, że na stałe działa u nich tysiąc chińskich szpiegów. Także rosyjskiej FSB udało się już kilkakrotnie zdemaskować szpiegów. Podobne działania odkryto w służbach USA i innych krajów NATO. A o Sojuszu szyfrant Zielonka mógłby powiedzieć bardzo dużo. Przez jego ręce przechodziło wiele depesz, które potem szyfrował. Znał też tajniki pracy "nielegałów" - jego wskazówki mogłyby pomóc ich demaskować.