Resort Jacka Rostowskiego planował, że zacisną one mocno pasa, dzięki czemu w kolejnych latach spadnie deficyt finansów publicznych.
Samorządy zaczęły bić na alarm, wskazując, że ten plan doprowadzi do zahamowania inwestycji i trzeba będzie odwoływać rozpoczęte już przetargi. Pojawiały się nawet opinie, że minister woli docisnąć samorządowców, zamiast ograniczać wydatki, za które odpowiada. Nawet Komisja Europejska uznała, że pomysł poprawiania kondycji finansów publicznych przez cięcia wydatków infrastrukturalnych jest zły.
Okazuje się jednak, że Jacek Rostowski zmienił zdanie. Przyznaje oto, iż deficyt samorządów będzie mógł być wyższy, niż wcześniej proponował. Głos samorządowców okazał się zatem mocniejszy niż głos OFE. Swoje zrobiły pewnie także czas i polityka. Zmuszając lokalnych włodarzy do znacznych oszczędności, można wiele stracić politycznie. Ale największą rolę odegrała... inflacja. Dzięki rosnącym szybko cenom i wyższym wpływom z podatków kondycja budżetu jest znacznie lepsza od planów i prognoz nawet najbardziej pesymistycznych ekonomistów.
Minister Rostowski jest więc w komfortowej sytuacji. Ma niższy deficyt, niż zakładał, a wygrana z OFE zapewnia zmniejszenie potrzeb pożyczkowych państwa w kolejnych latach. Tylko czy minister nie przesadza z optymizmem i czy nie chce być nad wyraz sprytny? Oficjalnie godzi się na owe 10 mld zł (jak chcą samorządy), ale liczy także na to, że dzięki lepszej kondycji gospodarki i wyższym wpływom do budżetu w 2012 r. deficyt samorządów wyniesie 6 mld zł (co chciał na nich wymóc).