Zbliża się nieuchronnie termin reaktywacji większości sądów rejonowych, pochopnie zniesionych przez byłego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Jest już gotowy projekt rozporządzenia ministra sprawiedliwości w tej materii, które przywraca – od 1 stycznia 2015 r. – 41 spośród 79 zniesionych sądów rejonowych oraz ustala ich obszar właściwości miejscowej. Zgodnie z zapowiedziami resortu skończy się zatem na obligatoryjnym utworzeniu tylko takiej liczby sądów, jaką determinowała zmieniona niedawno ustawa – Prawo o ustroju sądów powszechnych. Dlatego też od pewnego czasu wiadomo było, gdzie te sądy zostaną zlokalizowane, jaki będą miały roczny wpływ spraw i jaką będą dysponowały obsadą etatową (od siedmiu do dziewięciu sędziów). Ze względu na to, że nowe sądy są zbyt małe, oczywiste było, że nie będzie tam wiceprezesa ani tym bardziej dyrektora. Kompetencje tego drugiego w prowadzeniu gospodarki finansowej przejmie dyrektor przełożonego sądu okręgowego. W tej sytuacji jedynym organem sądu zostanie jego prezes, który samodzielnie będzie go nadzorował i kierował jego działalnością. Oby tylko na samym starcie nie przylgnęło do tych sądów określenie „sądów kieszonkowych", bo można już się z takim spotkać. W każdym razie, jeżeli zaczną one od początku sprawnie funkcjonować i zdobędą zaufanie obywateli, to jakiekolwiek pejoratywne sformułowania pod ich adresem nie są w stanie im zaszkodzić.
Czekając na wyjaśnienia
Patrząc z perspektywy prawie dwóch lat od wprowadzenia tak zwanej reorganizacji sądów rejonowych, nie sposób nie zgodzić się z tym, że była ona szkodliwa i niepotrzebna. O negatywnych skutkach tej pseudoreformy w działalności wymiaru sprawiedliwości pisałem wielokrotnie. Należy przy tym podkreślić z całą mocą, że likwidacja małych sądów była sztandarową reformą ówczesnego ministra, za którą ponosi pełną odpowiedzialność. W związku z jej całkowitym fiaskiem należałoby oczekiwać, że zda on relację przed społeczeństwem ze sposobu jej przeprowadzenia i szkód, jakie wyrządziła. W tej sprawie były minister nigdy nie przyznał się do błędu i nic nie wskazuje na to, by miał taki zamiar. Przeciwnie, z właściwą sobie arogancją stwierdził w jednym z wywiadów, że powrót części zniesionych przez niego sądów to oznaka triumfu układów i koterii zawodowych. Podkreślił z uporem godnym lepszej sprawy, że celem jego reformy była „ likwidacja dużej liczby stołków prezesów sądów", i zarzucił twórcom ustawy przywracającej małe sądy, że stanęli w ich obronie, a także korporacji prawniczych. Zważywszy na społeczne i materialne koszty tej chybionej reformy i wywołany przez nią ogólny chaos w sądownictwie, ta populistyczna wypowiedź byłego ministra nie wymaga komentarza.
Lepsze już są sądy kieszonkowe od osławionego ducha prawa, który – miejmy nadzieję – raz na zawsze opuścił ministerialne progi
W rękach samorządów
Pomimo restytucji większości zniesionych sądów rejonowych nadal nie wiadomo, jaki los czeka 38 pozostałych sądów. Ministerstwo Sprawiedliwości nie wyklucza, że w późniejszym terminie może być utworzonych następnych kilkanaście. Będzie to zależało od inicjatywy właściwych prezesów sądów i lokalnych samorządów, które są uprawnione do składania wniosków w tej kwestii.
Nietrudno przewidzieć, że w staraniach o utworzenie nowych sądów prym będą wiodły właśnie samorządy, którym zawsze zależało na tym, żeby mieć sąd u siebie. Bierze się to z tego, że bez wątpienia sądy podnoszą prestiż miejscowości, w których mają swoją siedzibę, nadto budują potencjał powiatów. Powiat bez własnego sądu to jak powietrze bez tlenu i prędzej czy później grożą mu marazm i degradacja. Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia uważa, że konieczne jest utworzenie już teraz kolejnych 17 sądów. Jej zdaniem „nowa treść ustawy nie może być rozumiana jako działająca tylko w jedną stronę; taką, która nakazuje likwidować sądy, gdy staną się zbyt małe, natomiast nigdy nie nakazuje ich utworzenia, nawet gdy badany obszar w oczywisty sposób spełnia kryteria utworzenia sądu". Nie sposób z tym się nie zgodzić.