Posiedzenie Sądu Najwyższego w pełnym składzie, które w ubiegłym tygodniu skoncentrowało uwagę świata prawniczego, poświęcone było kwestii ważnej nie tylko dla Sądu Najwyższego, ale także dla wielu sędziów sądów powszechnych, którzy nie byli pewni swojego statusu. Było także istotne dla wielu ludzi, których dotyczą miliony orzeczeń wydanych przez sędziów nieprawidłowo przeniesionych z likwidowanych sądów rejonowych. Nie dziwi więc zainteresowanie sprawą, manifestujące się oczekiwaniem na uchwałę, a następnie na wszechstronną o niej informację.
Szkoda, że Sąd Najwyższy obradował nad sprawą przy drzwiach zamkniętych, choć inne procedowanie byłoby mocno utrudnione, skoro lwią część takiego posiedzenia stanowi narada sędziowska, która z natury rzeczy musi być niejawna. Niestety, nie przewidziano też jawności ogłoszenia uchwały, podczas którego Sąd Najwyższy mógłby mieć szansę na niezwłoczne, publiczne zwerbalizowanie głównych powodów takiego a nie innego rozstrzygnięcia. Z tego powodu odpowiedzialne zadanie spoczęło na służbie prasowej Sądu Najwyższego. Na zorganizowanej bezpośrednio po posiedzeniu konferencji prasowej rzecznik prasowy starał się przekazać podstawowe motywy rozstrzygnięcia, licząc na to, że za pośrednictwem środków przekazu dotrą one do wszystkich zainteresowanych. Zabieg ten konieczny był także dlatego, że pisemne uzasadnienie uchwały (Uchwała SN z 28 stycznia 2014 r. BSA-4110-4/13) pełnego składu Sądu Najwyższego zostanie dopiero sporządzone, co – ze względu na liczbę osób, która musi zająć stanowisko i podpisać uzasadnienie, a także na złożenie od uchwały dziesięciu zdań odrębnych, których motywy powinny zostać upublicznione wraz z uzasadnieniem stanowiska większości – potrwa zapewne dłuższy czas. Same tezy uchwały zdają się natomiast nie wyjaśniać wszystkiego do końca.
Lektura relacji prasowych na temat uchwały, a bardziej jeszcze reakcje niektórych polityków i sędziów, zdają się wskazywać, że nadzieje związane z konferencją prasową ziściły się zaledwie połowicznie.
Rozwiać wątpliwości
Pierwsza teza uchwały raczej nie wzbudza wątpliwości, chociaż były minister sprawiedliwości, twórca kontrowersyjnej reformy sądownictwa, sformułował opinię, że treści uchwały jednak nie zrozumiał. Jest jasne, że Sąd Najwyższy uznał, iż akty przeniesienia sędziów wydane na podstawie art. 75 § 3 w związku z art. 75 § 2 pkt 1 ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, muszą być podpisywane osobiście przez ministra sprawiedliwości i w wykonywaniu tej kompetencji nie może go zastąpić ani sekretarz, ani podsekretarz stanu. Ponieważ zaś aktów tych (w związku z reformą sądownictwa z 2012 r., ale także i wcześniej) minister sprawiedliwości nie podpisywał osobiście, dochodziło do poważnych naruszeń prawa. Motywy tego rozstrzygnięcia Sąd Najwyższy szczegółowo wyłoży w przygotowywanym pisemnym uzasadnieniu.
Kłopot jest jednak z drugą tezą uchwały. Oto Sąd Najwyższy orzekł, że wykładnia dokonana w uchwale wiąże od dnia jej podjęcia. W ten sposób zapobiegł katastrofie. Z pewnością byłaby nią konieczność uznania setek tysięcy orzeczeń za dotknięte w postępowaniach cywilnych nieważnością, a w postępowaniach karnych tzw. bezwzględną przyczyną odwoławczą. Kwestia ta nie mogła być rozstrzygnięta inaczej, skoro na Sądzie Najwyższym ciąży obowiązek dbałości o poszanowanie pewności prawa i powagi wymiaru sprawiedliwości.