Czasami pozostaje zapis wideo, kilka zdjęć. Twórczość, w której tworzywem jest samo ciało twórcy. Performer gra, tworzy przed publicznością. To moment, w którym sztuka zbliża się do definicji teatru. Jest jednak zasadnicza różnica. Marina Abramovic określiła ją tak:
„Żeby być artystą performance'u, musisz nienawidzić teatru. Teatr to złudzenie. W teatrze nóż jest tylko rekwizytem, krew jest nieprawdziwa, emocje są odgrywane. W sztuce performance – wręcz przeciwnie".
No tak, ale serbska królowa światowego performance'u potrafiła w 1975 r. w Belgradzie rozebrać się do naga, zjeść kilogram miodu, popić butelką czerwonego wina, po czym wycięła sobie na brzuchu brzytwą komunistyczną gwiazdę. Później położyła się na krzyżu zrobionym z brył lodu, aż do granic wyziębienia i niekontrolowanego dygotu. Na szczęście nie wszyscy muszą być tak ekstremalni.
Polski performer Oskar Dawicki uprawia dzieło totalne, w którym sztuka i życie zlewają się w jedno. Przyjmuje jednak rolę ironisty i iluzjonisty, wdziewa nieco przymałą brokatową marynarkę, by zaczarować na krótką chwilę publiczność swoim przewrotnym poczuciem humoru i cierpkim sceptycyzmem. Czasami rozmawia o sensie sztuki. Za pomocą nagranego na dyktafonie własnego głosu sam sobie wydaje polecenia i zadaje pytania, ale nie udziela zadowalających siebie odpowiedzi. Na koniec dostaje jednak aplauz (oklaski z taśmy) i kłania się wylewnie. Performance „1:0" polegał na obejrzeniu wspólnie z publicznością przybyłą na wernisaż meczu eliminacyjnego polskiej drużyny do mistrzostw świata. Innym razem przepraszał za nieudaną wystawę. Zanosił się płaczem i brał całą odpowiedzialność na siebie, ubolewając nad straconą szansą i wysiłkiem, jaki w realizację wystawy włożyli pracownicy galerii. Film z zapisem tej akcji był prezentowany na wystawie indywidualnej Dawickiego w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie (2005).