– Syndrom Jerozolimy polega na tym, że człowiek, będąc po raz pierwszy w tym mieście, doświadcza silnych emocji i zaczyna mu się wydawać, że jest Mesjaszem. Chciałam zobaczyć, czy uda mi się znaleźć osoby tak reagujące – wyjaśnia Katarzyna Kozyra powody, dla których zrobiła pracę „Szukając Jezusa". W zeszłym roku spędziła w Jerozolimie trzy tygodnie, skąd przywiozła 50 godzin nagrań. W CSW pokazuje 17 minut.
Jest w filmie Katarzyny Kozyry coś pretensjonalnego, co zbliża jej pracę do sensacyjnego reportażu. Artystka z szukania robi spektakl z sobą w roli głównej. Tak jakby przez lata skupiona w sztuce na sobie nie potrafiła zejść z pierwszego planu.
Mimowolnie przez chwilę gra więc wścibską dziennikarkę, która na obcasach z dyndającą torebką biegnie stromą jerozolimską drogą, wołając do jednego ze swoich bohaterów: „Jesus, wait". Poruszająco robi się wtedy, gdy oddaje głos bohaterom.
Jednym z nich jest mężczyzna o imieniu Slava. Co roku ubrany jak Jezus z obrazka wjeżdża na osiołku przez Lwią Bramę do miasta, by głosić słowa Ewangelii, a przez resztę roku czeka na znak od Boga. W filmie opowiada po rosyjsku, jak zamierza uczyć swego syna od 12. roku Tory, by mógł to nowe wcielenie Dawida postawić na tronie Jerozolimy. Drugim jest Holender, który czyta Koran jako księgę świętą dla wszystkich ludzi i religii.
Kozyra pyta ich: „Jesteś Jezusem? Czy tylko wydaje ci się, że nim jesteś?". Ta drobna różnica staje się tematem jej pracy. Zresztą granicę między odgrywaniem, udawaniem a byciem autentycznym bada w swojej sztuce niemal od początku. To ona kręci film, jak przyjmuje chemioterapię, a potem fotografuje się w pozie słynnej Olimpii z obrazu Moneta. By dostać się do łaźni męskiej w Budapeszcie, upodabnia się do mężczyzny z doklejeniem sztucznego penisa włącznie.