„Byłem, czego i wam życzę" – tak zwraca się do nas Henryk Tomaszewski (zza grobu) w tytule pokazu, którego ostatni dzień, 10 czerwca, zbiegnie się z setną rocznicą jego urodzin.
Za życia unikał wystaw: sztuczna sytuacja, żenujące hołdy. Na indywidualne pokazy w Polsce godził się pod przymusem, jako laureat Międzynarodowego Biennale Plakatu – a takim rutynowo urządzano shows. Pierwsza retrospektywa dorobku miała miejsce w poznańskim Muzeum Narodowym w 1993 roku. Zabieganie o przeniesienie ekspozycji z Berlina zabrało dwa lata. Miał być przegląd dorobku (wreszcie!) artysty dobiegającego osiemdziesiątki. Tymczasem bohater ocenzurował samego siebie. Z około 200 pozycji zaakceptował jedną trzecią. I nie pojawił się na otwarciu.
Antycelebryta
Efekt jest taki, że w biografiach HT za najważniejszą indywidualną manifestację uchodzi ta z 1991 roku, w amsterdamskim Stedelijk Museum. Artysta był obecny podczas montażu, co pozwolił uwiecznić na filmie dokumentalnym. Daje to fałszywy obraz sytuacji, jakby w ojczyźnie nie doceniano twórcy polskiej szkoły plakatu. Był uwielbiany i sławny jak mało który z artystów. Mówiono o nim król Henryk I, albo Henio, lub po prostu – HT. Zdrobnienie imienia wyrażało miłość; tytuł monarszy – podziw, skrót – skalę popularności. Typ, który panował, chcąc nie chcąc. Charyzmatyczny, zarazem autoprześmiewczy. Oblegany przez studentów i eksstudentów, stał się główną atrakcją, mitem warszawskiej ASP. Punktualność uważał za swój obowiązek wobec podopiecznych. Pierwszy pojawiał się na uczelni, nie uznając „kwadransa akademickiego". Z czasem żaden student nie ośmielał się spóźnić – było mu głupio wobec profesora. Zadawał wychowankom abstrakcyjne tematy – jak wizualizowanie uczuć. Rzecz niezwykła w czasach, gdy motywem przewodnim plakatowej edukacji były rocznice i obchody, w najlepszym razie film i cyrk.
Litera prawdę powie
Co go wyróżniało, poza talentem? Inteligencja, ironia, innowacja. To on sprawił, że grafika użytkowa (zwłaszcza plakat) zrównała się ze sztuką, wówczas zwaną czystą. HT nadał ulicznemu plakatowi wymiar poetycki. Informację zamienił w metaforę. Używając plastycznych skrótów, zmusił do szukania literackich skojarzeń. Jakby mimochodem, ośmieszył patos, egzaltację, sztuczne fiołki. Słowem, zbalansował wzniosłość i utylitarność. To była wizualno-intelektualna rewolucja. Pamiętam relację Rosława Szaybo: rok 1959, Rosław zauważa plakat anonsujący wystawę Henry'ego Moore'a i uznaje autora (Tomaszewskiego) za geniusza: pięć liter składających się na opowieść o rzeźbiarzu; kwintesencja jego (rzeźbiarza) dokonań; skrót wizualny pokazu. I Szaybo postanawia studiować plakat...