Naga chuda dziewica o blond lokach zażywa kąpieli w falach. Wtem wyłania się wężowy potwór, z zamiarem konsumpcji bezbronnej panny. Śmieszne, groteskowe, przy tym pełne seksualnych aluzji. Jak w bajkach. Albo taki obrazek: goła nimfa wpółleży, przygniatana przez lubieżnego tygrysa, mordą sięgającego jej tętnicy szyjnej. Inny widok: dziewczynka z grzecznymi warkoczykami pije coś z butelki.
Ale jak! Żłopie zachłannie, z rozkoszy przymykając oczęta, oblewając brodę i bluzeczkę czerwonawym płynem. Powiedzieć – naganne zachowanie, to mało. W tym wizerunku jest wyuzdanie i nienasycenie. Prawie perwersja. A płyn – czy to aby nie krew? Sugerują to wampircze zapędy wspomnianego tygrysa i innych podejrzanie demonicznych zwierząt, od których roi się w przedstawieniach Aleksandry Waliszewskiej.
Artystka rysuje je pewną kreską, gdzie trzeba – realistyczną, miejscami przechodzącą w deformacje, stylizacje, zamierzone naiwności, mruganie okiem w stronę kiczu. Obrazki nie tyle współczesne, co bezczasowe. Mogłyby powstać sto lat temu. Jednak stworzone dziś jawią się deklaracją osobności. Manifestacją siły.
Aleksandrę Waliszewską stać na niezależność. Ma wirtuozerski warsztat (nigdy nie maluje ze zdjęć; którą najczęściej jest sama dla siebie modelką) i lekce sobie waży artystyczne układy. Nieźle stoi finansowo, bez trudu znajduje nabywców na obrazy. Prezentuje twórczość w sieci ([link=http://www.flickr.com]www.flickr.com[/link]), bo jak mówi, tak zdrowiej – działa naturalna selekcja.
O tym, że to talent, wiadomo było już podczas studiów. Potem – błyskotliwy dyplom (2002 rok), świetny start, zwrot ku malarstwu włoskiego quattrocenta i… mały regres. Przez ostatnie kilka lat artystka wyciszyła wystawową aktywność, by znów zabłysnąć pokazem „Heros of Might and Magic”.