Jest ursynowianinem zasłużonym, ze stażem przekraczającym trzy dekady. Ma powód, żeby pokazać trochę starych i nowych kompozycji: w tym roku obchodzi 40-lecie pracy twórczej. Co przypomniał, eksponując 40 obiektów.
Niektóre są wprost z „warsztatu mistrza", eksponowane na sztalugach. Jeden przypomina spotkanie z Markiem Nowakowskim. Ale nie on stał się bohaterem odmalowanej sytuacji, lecz dwoje gości zajętych przyziemnymi sprawami. Bo Maśluszczak uwielbia mieszać wzniosłość i banał, piękno i szpetotę. Nie tylko cielesną, ale też duchową. Nasze negatywne cechy stają się często pożywką dla Franciszkowych fantazji.
Tego autora wciąż rozpoznajemy od pierwszego spojrzenia.?W jego sztuce zmiany zachodzą w żółwim tempie, ale uważne oko je zauważy. Nowe obrazy utraciły np. bogate, wielobarwne tło, zniknęły zabudowania i przyroda. Sceny dzieją się nie wiadomo gdzie, w pustych przestrzeniach, przez co wyraźniejsze stają się postaci. Niby nierealne, groteskowe, z wielkimi głowami, łapami, stopami. Jednak pierwowzorami byli konkretni ludzie i rzeczywiste sytuacje.
Choćby „Błękitny koncert". Ktoś może mniemać, że to zmyślenie. A to wspomnienie. Maśluszczak, bywalec plenerów, nieraz bywał świadkiem spontanicznych występów muzykantów amatorów. Zna też wielu poetów, doskonale „czuje" poezję. Pewnie dlatego Kira Gałczyńska, krytyczna wobec grafików ilustrujących wiersze ojca, prace Franciszka przyjęła z zachwytem.
– Ojciec czekał pół wieku na swojego artystę i wreszcie go znalazł! – miała wykrzyknąć. Szkoda, że nie dożył tej chwili.