W Warszawie 4,8 proc. aktywnych zawodowo mieszkańców pozostaje bez pracy, a w Poznaniu 4,2 proc. – wynika z danych GUS za październik. To bezrobocie w okolicach 5 proc. uważa się za naturalne – to znaczy niepowodujące problemów społecznych i wynikające bardziej z procesów naturalnych niż strukturalnych czy związanych z koniunkturą.
Stosunkowo niski poziom bezrobocia był w październiku także we Wrocławiu (5,5 proc.), w Katowicach (5,4 proc.) czy Krakowie (6 proc.). W pozostałych miastach wojewódzkich jest gorzej – od 6,8 proc. w Gdańsku do 13,6 proc. w Białymstoku (średnia dla kraju wynosiła 13 proc.).
Zupełnie inaczej sytuacja kształtowała się pięć lat temu, gdy polski rynek pracy przeżywał najlepsze chwile. Statystyki podają, że aż w 12 miastach wojewódzkich bezrobocie było niższe niż 5 proc. Wyższe notowano tylko w Toruniu, Lublinie, Łodzi, Rzeszowie, Białymstoku i Kielcach (od 5,4 do 9,1 proc.).
W ciągu tych pięciu lat, od października 2008 r., sytuacja na rynku pracy pogorszyła się we wszystkich miastach, ale najbardziej w Białymstoku i Szczecinie. W tym pierwszym stopa bezrobocia wzrosła z 7,1 do 13,6 proc., w tym drugim – z 4 do 10,4 proc. Stosunkowo najlepiej z trudnościami na rynku pracy poradziły sobie takie miasta jak Poznań, Rzeszów, Wrocław, Kraków, Zielona Góra, Warszawa czy Opole. Tam bezrobocie wzrosło o mniej niż 3 pkt proc. W szczególnej sytuacji są Kielce, gdzie procent mieszkańców zarejestrowanych w urzędach pracy wzrósł tylko o 1,7 pkt proc., czyli najmniej wśród miast wojewódzkich, ale z bardzo wysokiego poziomu już pięć lat temu – zmiana z 9,1 proc. do 10,8 proc.
W sumie – jak pokazują dane – plaga wysokiego bezrobocia omija tylko największe miasta, prawdziwe metropolie. Pozostałym miastom wojewódzkim, które niewątpliwie stanowią centra regionalnego rozwoju, nie udało się jeszcze nagromadzić tak dużego kapitału społeczno-gospodarczego, by generować wzrost zatrudnienia nawet w trudnych warunkach gospodarczych.