Słowacja, kierująca w tym półroczu Unią, chciała w grudniu osiągnąć tzw. ogólne podejście Rady w sprawie dyrektywy o delegowaniu pracowników. Takie uzgodnione stanowisko ministrów pracy 28 państw UE miałoby stać się potem podstawą do negocjacji z Parlamentem Europejskim, który decyduje w tej sprawie na równi z Radą. Jednak ostatnie w 2016 r. spotkanie ministrów pracy UE pokazało, że nie ma szans na szybki kompromis.
Nie dla zmian
– Układ sił się nie zmienił. Państwa, które były przeciw, są przeciw. A te, które forsują zmiany, dalej są za – powiedział w Brukseli Stanisław Szwed, sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Polska od początku była w grupie przeciwników. – Naszym postulatem jest rezygnacja z rewizji dyrektywy o delegowaniu pracowników – podkreślił Szwed. Ale zbyt silna jest determinacja Komisji Europejskiej i wielu państw UE, żeby się z tego wycofać.
– Negocjacje będą trwały długie miesiące, żeby osiągnąć kompromis. Chyba że nastąpią rozstrzygnięcia siłowe – mówił wiceminister. Rozstrzygnięciem siłowym byłoby przegłosowanie projektu dyrektywy w takiej formie, jak zaproponowała Komisja Europejska, bez żadnych ustępstw na rzecz jej krytyków.
Polska i popierające je kraje, głównie z Europy Środkowowschodniej, ale także Dania, nie mają wystarczająco dużo głosów, żeby się temu sprzeciwić. Liczą jednak, że zwycięży duch kompromisu i niektóre zapisy zostaną zmienione. I da się krajom więcej czasu na wprowadzenie dyrektywy w życie.
Równolegle do prac w Radzie trwają dyskusje w Parlamencie Europejskim. W Komisji ds. Zatrudnienia i Spraw Społecznych powstał już projekt sprawozdania na temat dyrektywy. Nie jest jeszcze upubliczniony, ale z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że popiera on stanowisko KE w kluczowych dla Polski sprawach. A więc proponuje, żeby pracownik delegowany zarabiał przynajmniej tyle, ile wynosi minimalne wynagrodzenia pracownika lokalnego w podobnej pracy na podobnym stanowisku. Obecnie jest to pensja minimalna, natomiast do wynagrodzenia wchodzą też różnego rodzaju dodatki. Polska z tym się nie zgadza, bo uważa, że nasi pracownicy przestaną być konkurencyjni. Do wynagrodzenia pracodawca musi bowiem dołożyć koszty transportu czy zakwaterowania.