Z aferą jest akurat banalnie łatwo, nic więc dziwnego, że komisja śledcza uwinie się z tym nawet nie do lutego, ale i do świąt. A może do Chanuki, jak dobrze pójdzie. Posłowie przegłosują więc, że afera wybuchła wtedy, gdy przy jednorękich bandytach majstrowała mafia kielecka w składzie Gosiewski z Jaskiernią, których nie upilnowali Ziobro z Kaczyńskim, pluskający się w tym czasie w wannie Wassermanna.
W tej sytuacji jedyną winą nieroztropnego Zbycha było spotykanie się na cmentarzach, co mogłoby się skończyć zaziębieniem Rycha. Zbychu więc za narażenie cenionego biznesmena na katar, a budżetu państwa na koszty jego leczenia poniesie zasłużoną karę. Zostanie stróżem przy wyciągu narciarskim, który sprywatyzuje Rycho, albo jakoś tak.
A skoro już przy dozorcach i pośpiechu jesteśmy, to po 20 tygodniach badania, czy aby warto, izba skarbowa zajęła się sprawą ministra Pawła Grasia. Zajęła się, czyli postanowiła zacząć wyjaśniać (tak, tak!), co odfajkowawszy, może się pogrążyć w przenoszeniu kwitków z jednego pokoju do drugiego (w jednej izbie), by pod dwóch latach umorzyć sprawę ze względu na skrajne wyczerpanie funkcjonariuszy. Proszę mnie dobrze zrozumieć, ja się Grasia nie czepiam, wszak każdy ma prawo dorobić stróżowaniem do marnej pensyjki, zastanawia mnie tylko pewna nadzwyczajna komplikacja materii.
Oto na wyjaśnienie sprawy jednego oświadczenia jednego ministra izba potrzebowała niemal pięciu miesięcy, a na rozwikłanie i opisanie dziejów hazardu w Polsce posłom wystarczą trzy miesiące, a i to z przerwą świąteczno-noworoczną. Inaczej niż zakrzywieniem czasoprzestrzeni wytłumaczyć tego się nie da, ale po dokładniejsze wyjaśnienia proszę się udać do katedry fizyki lokalnego uniwersytetu lub najbliższej budki dróżnika, albowiem ja – przyznaję – nie ogarniam.
Posłowie, zdaje się, też zresztą nie, ale oni nie muszą. Oni mają przekazy dnia, a państwu musi wystarczyć ten felieton.