Jest to doprawdy wzruszające, gdy widzi się takich mocarzy po prawie czterech miesiącach odkrywających w trudzie to, co każdy prostaczek wiedział od razu: że oddanie wszystkiego Putinowi oznaczało, iż katastrofa tupolewa "wyjaśniona" zostanie w tym samym stylu co zatonięcie "Kurska".
Cztery miesiące temu premier uznał, że domaganie się od Rosji uszanowania obowiązującej między naszymi krajami umowy byłoby krokiem "zimnowojennym", a jego rząd zapędził się w wiernopoddaństwie w absurd, z mocą wsteczną uznając kilka dni po kraksie samolot specjalnego pułku lotniczego za maszynę cywilną.
Co się zmieniło od tego czasu? Zapewne sondaże. Najwyraźniej rządowi piarowcy zorientowali się, że dalszego wciskania ciemnoty o międzynarodowym drużstwie Polacy mogą już nie wytrzymać. Więc teraz rządzący i ich propagandyści usiłują rozpaczliwie okazać godność, a jednocześnie wzruszyć serce premiera Rosji aluzyjnymi napomnieniami, że demonstracyjne poniżanie Tuska i jego śledczych (o archeologach już nie wspominając) wzmacnia PiS.
Tylko że Putin nie należy do peowskich lemingów, które tak łatwo utrzymywać w wiecznym strachu przed Kaczyńskim. Przeciwnie, Tusk wyrósł – z punktu widzenia Kremla – zanadto, więc kompromitowanie go i dyskretne wzmacnianie Kaczyńskiego jest jak najbardziej w interesie Moskwy. Im dalej od zakończenia wojny polsko-polskiej, im więcej awantur takich jak wojna na żwirowisku pod Pałacem Prezydenckim, tym lepiej.