Przebiegam w myślach listę "autorytetów", które w "naszym" imieniu kajają się za rzekome przewiny polskich chłopów, katolików, narodowców. Żaden z nich, podobnie jak sama pani Holland, nie może powiedzieć, że wywodzi się ze środowisk, które tak ochoczo ustawia pod pręgierzem.

Wielu za to, podobnie jak ona sama, jest dziećmi i wnukami aktywnych współtwórców stalinowskiego  reżimu i apologetów jego zbrodni. O rozliczaniu się z tym dziedzictwem nie chcą nawet słyszeć. Sama Agnieszka Holland w wywiadach uparcie wybiela ojca, sugerując,  że trzeba zrozumieć trudne wybory podejmowane w przedwojennej atmosferze zagrożenia faszyzmem, a idee KPP były szlachetne... Żeby zresztą ograniczyć się do przykładu z najwyższej półki, Adam Michnik w obronie czci ojca, działacza partii samą nazwą podkreślającej dążenie do likwidacji państwa polskiego,  wytoczył nawet proces. Pod pretekstem, że omyłkowo przypisano mu szpiegostwo, podczas gdy sąd II RP skazał go "tylko" z paragrafu o zdradzie państwa.

Postawa rzeczywistego rozliczenia, jaką prezentują np. Irena Lasota  czy niemieccy potomkowie nazistowskich zbrodniarzy, jest w tym środowisku niespotykana i stanowczo odrzucana.

Kto potrafi się uderzyć we własne piersi, budzi szacunek. Kto nie tylko tego nie potrafi, ale jeszcze reaguje histerycznym krzykiem i nienawiścią na łamiące tabu pytania o swe kulturowe korzenie, za to z zapałem bije się w piersi tych, którymi pogardza jako "moherami" – jest żałosny i groteskowy. Doprawdy, nie umie tego pani Holland zauważyć?