Reklama

Zapętlenie się SLD, radość w PO

Dla Donalda Tuska najgorszym scenariuszem byłaby konieczność koalicji z SLD. Ale Sojusz sam się wykańcza

Publikacja: 17.08.2011 20:29

Grzegorz Napieralski (na zdjęciu jesienią 2010 r. inauguruje kampanię samorządową) uwierzył, że poli

Grzegorz Napieralski (na zdjęciu jesienią 2010 r. inauguruje kampanię samorządową) uwierzył, że polityka to tylko PR – mówi stary działacz lewicy

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

– W Platformie nie muszą już przykładać ręki do demontażu partii Grzegorza Napieralskiego, co groziłoby zresztą stratami na prawym skrzydle – uważa socjolog Jarosław Flis.

Dla Donalda Tuska najgorszy scenariusz, jaki mógłby się wydarzyć po wyborach, to konieczność koalicji z SLD. Z Napieralskim jako wicepremierem ds. technologii różnych, czyli żadnych, jak ironicznie mówią politycy PO.

Swoim współpracownikom premier postawił jasne zadanie: róbcie tak, byśmy nie musieli współtworzyć rządu z Sojuszem. Apel był tym ważniejszy, że marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna i jego ludzie na koalicję z SLD patrzyli przychylnym okiem, wietrząc w tym polityczną szansę.

Panna, która zbrzydła

Bardzo wiele wskazuje jednak na to, że SLD uzyska kiepski wynik. Na pewno  gorszy niż 14 proc. Napieralskiego w wyborach prezydenckich, a być może, jak na to wskazują ostatnie sondaże, tylko jednocyfrowy.

To, co powszechnie jest uważane za przyczynę, czyli błąd za błędem przy układaniu list kandydatów do parlamentu, jest skutkiem działalności Napieralskiego. A nie przyczyną.

Reklama
Reklama

A miało być tak dobrze. W II turze wyborów prezydenckich lider SLD czynił ze swojej partii ponętną pannę na wydaniu. Mógł wybierać, kogo chce poprzeć. I nie poparł ani kandydata PO, ani PiS. Co było dobrym politycznie posunięciem.

Podczas kampanii prezydenckiej Napieralski nie tylko nie odstraszył od siebie twardego, pezetpeerowskiego elektoratu, ale i przyciągnął część młodych wyborców. Czym? Przecież także wtedy stosował infantylne zagrywki w stylu "przewodniczący rozdaje jabłka przed fabryką" bądź "przewodniczący, tak jak cała Polska, zbiera grzyby".

Wówczas jednak pokazał się jako polityk, któremu się chce. Pójść np. o 5 rano przed zakład i z uśmiechem witać idących do pracy. Na część młodych wyborców to działało. Jako ten, któremu się chce, na tle innych polityków wypadał korzystnie.

Dlaczego teraz to nie działa, choć lider SLD zaprosił górali na obiad i przejechał się salonką? Nie działa, bo nie ma jak działać. Gdy Napieralski wynajął salonkę, to zamiast jeść w niej łososia, powinien mówić o tym, jakie są złe tory, jak fatalnie działa PKP pod rządami PO, jak ludziom się źle jeździ. A tak nie był ani zabawny, ani poważny. Wzbudził jedynie zażenowanie.

Od czasów kampanii prezydenckiej SLD odnotowuje zjazd w dół. Porażką były jesienne wybory samorządowe. Wyprzedził go PSL, rywal do rządzenia z dowolną partią. Choć właśnie o tej roli dla Sojuszu marzył Napieralski. SLD został najzwyczajniej wycięty w samorządach. Ma w  sejmikach wojewódzkich tylko dwa miejsca w zarządach.

Ale jeszcze na początku  roku notowania Sojuszu, po  merytorycznej krytyce rządów PO, także w sprawie zapaści na kolei utrzymywały się na dobrym kilkunastoprocentowym poziomie. Niestety Grzegorz Napieralski uwierzył w swoją gwiazdę. A największym jego wrogiem, jak twierdzi Flis, okazała się niecierpliwość. Chciał koniecznie współrządzić. Już witał się z gąską. I to nieważne, czy miała to być koalicja z PO, czy z PiS. Wynik wyborów samorządowych uznał za wypadek przy pracy, incydent. Żadnych wniosków więc nie wyciągnął.

Reklama
Reklama

Politycy lewicy mówią dziś, że w Sojuszu brakuje pracy u podstaw. Partia, która kiedyś była silna swoimi strukturami, skupia się na jałowych i mało zabawnych eventach.

Lider i pretorianie

– Napieralski uwierzył, że polityka to tylko PR – mówi stary działacz lewicy. Utwierdzają go w tym młodzi doradcy, tacy jak Radosław Nielek ze Szczecina, autor większości eseldowskich eventów. To, że w tych pomysłach nie ma żadnej treści, nawet nie dziwi. SLD pod wodzą Napieralskiego nie bardzo wie, co ma przekazać wyborcom.

– Są bezbarwni, zupełnie niewyraziści – uważa Waldy Dzikowski z PO. I mówi to z nieskrywaną radością.

Przewodniczący SLD otoczył się ludźmi, którzy nie mogą mu zagrozić, politykami niedoświadczonymi i potulnymi. Pretorianami. Klasyczny przykład potulności to szef sztabu wyborczego Stanisław Wziątek. Ten były wojewoda zachodniopomorski, jak mówią o nim koledzy, nie potrafi nikogo ani obrazić, ani rozśmieszyć. Do jakiegokolwiek sprzeciwu nie jest zdolny.

Jest przeciwieństwem ludzi ze Stowarzyszenia "Ordynacka" z jej szefem Włodzimierzem Czarzastym. Sprawnego i dość wpływowego środowiska, o którego względy zabiegały różne partie, choćby Ruch Palikota. To właśnie "Ordynacka" najbardziej pomagała Napieralskiemu w kampanii prezydenckiej.

– Grzegorz najpierw ulegał im we wszystkim, a potem przestraszył się, że będą nim rządzić – opowiada poseł SLD. Konsekwencją tego przestrachu było niewpuszczenie na  listy Czarzastego, choć ten bardzo chciał kandydować ("Ordynacka" dostała tylko jedną jedynkę dla Sergiusza Najara i kilka dwójek).

Reklama
Reklama

Efekt jest taki, że Napieralski nie tylko pozbawił się zaangażowania Czarzastego, ale i stworzył sobie konkurencję. W Sojuszu mówi się, że szef "Ordynackiej" zaczyna tworzyć w SLD frakcje. Jeśli wynik partii będzie poniżej  13 proc., to po wyborach przystąpi do kontrataku. Tworzenia nowej siły na lewicy. Ma przychylność Aleksandra Kwaśniewskiego, który coraz bardziej krytycznie odnosi się do Napieralskiego. Zapowiedzi, że były prezydent będzie aktywnie uczestniczył w kampanii, są nieaktualne.

Napieralski nie doszedł do siebie po szoku, jakim było przejęcie przez PO posła Bartosza Arłukowicza. To opinia dość powszechna na lewicy. Wystarczył jeden sprytny ruch Tuska, by gwiazda, w którą uwierzył Napieralski, zgasła. I teraz lider PO może z radością patrzeć na to, co dzieje się w SLD.

– W Platformie nie muszą już przykładać ręki do demontażu partii Grzegorza Napieralskiego, co groziłoby zresztą stratami na prawym skrzydle – uważa socjolog Jarosław Flis.

Dla Donalda Tuska najgorszy scenariusz, jaki mógłby się wydarzyć po wyborach, to konieczność koalicji z SLD. Z Napieralskim jako wicepremierem ds. technologii różnych, czyli żadnych, jak ironicznie mówią politycy PO.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Reklama
Publicystyka
Robert Gwiazdowski: Prezydent czy nieprezydent? Śmiech przez łzy
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Andrzej Duda mógł być polskim Juanem Carlosem
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Ultimatum Trumpa? Putin szybko nie zakończy wojny z Ukrainą
Publicystyka
Dziesięć lat od śmierci Jana Kulczyka. Jego osiągnieć nie powtórzył nikt
Publicystyka
Marek Cichocki: Najciemniejsze strony historii Polski
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama