Drozdowski sugeruje, że „kiedy nie wiadomo o co chodzi, to na pewno o pieniądze”:
Kiedy w 2008 roku premier mówił o abonamencie telewizyjnym jako "haraczu ściąganym z ludzi" i jego zniesieniu - zachwyciliśmy się nim. I przestaliśmy płacić. I co trzeba tu dodać koniecznie - była to jedyna skuteczna akcja naszego premiera. Naród go pokochał, bo usprawiedliwiając nasze niepłacenie w celu osłabienia telewizji publicznej właściwie... zostawiał w naszych portfelach pieniądze. Niewielkie i nie swoje, ale zawsze.
I dodaje, że rewelacyjne wyniki premiera zaczęły słabnąć wobec rozwiewanych złudzeń Polaków:
A kiedy w 2011 nasze Słońce Peru majstrowało przy OFE, przenosząc do ZUS-u lwią część naszych oszczędności (niektórzy twierdzą, że kradnąc do ZUS-u, ale to ludzie małej wiary), chcieliśmy wierzyć, że jak Robin Hood zabiera krwiopijcom, żeby zabezpieczyć interesy biednych. Jednak tych wierzących było mniej, stąd i sondaże już były nietęgie.
Co dalej?