„Obciach!", „wsiowa kompromitacja", „jaki kraj, taka Shakira" – to tylko kilka łagodniejszych przykładów świętego oburzenia, jakie niedawno zalało polski Internet. Kilka godzin po ogłoszeniu wyników głosowania, które z piosenki „Koko Euro spoko" uczyniło polski hymn piłkarskich mistrzostw Europy, kraj nad Wisłą zawrzał.
Utwór wyśpiewany z godną podziwu energią przez osiem dzielnych pań z zespołu Jarzębina rzeczywiście nie poraża głębią literackiego przekazu ani wyrafinowaniem linii melodycznej, jednak trudno mu odmówić wartości. Piosenka jest prosta, wpadająca w ucho, pełna radości dobrze korespondującej z atmosferą plebejskiego święta, jakim w istocie jest impreza futbolowa. Na dodatek jednoznacznie kojarzy się z polskim folklorem. W porównaniu ze zmanierowanymi produkcjami utytułowanych przedstawicieli polskiej sceny pop wiejski zespół z Lubelszczyzny zabrzmiał nadspodziewanie dynamicznie i świeżo.
Wsiowe zacofanie
Skąd więc utyskiwanie i inwektywy bywalców Facebooka? „Hymn Euro z odgłosami drobiu w wykonaniu wesołych wieśniaczek" – jak napisała jedna z moich znajomych, dziennikarka kobiecego trendy miesięcznika, naznaczony jest grzechem (w rozumieniu zarówno pani redaktor, jak i jej tęskniącego za światowym blichtrem „targetu") pierworodnym: ludowością. W domyśle – wsiową zaściankowością, prymitywizmem, zacofaniem. „Polska miała być postrzegana przez mieszkańców Zachodniej Europy jako kraj nowoczesny, pełny pozytywnych emocji, z młodymi, uśmiechniętymi ludźmi i co? [...] Nie uda nam się zmienić wizerunku dzięki tej piosence. Wciąż będziemy utożsamiani z krajem starszych ludzi, furmanek z chłopem, który wraca z pola, i pewnie wódką oraz kiełbasą (bo co tu u nas na Wschodzie przy takiej muzyce innego robić można)" – rozwija myśl dziennikarki inny internauta, młody specjalista od marketingu zajmujący się podobno wizerunkowym doradztwem dla samorządów lokalnych (!).
Prawie każdy Węgier zna słowa kilkudziesięciu piosenek ludowych
Czyżbyśmy od naturalnych korzeni ludowej tradycji oderwali się aż tak bardzo, że własny folklor gotowi jesteśmy uznać za coś wstydliwie zapyziałego? Wiele wskazuje na to, że niestety tak jest.
Damy w kaftanach
Razi to zwłaszcza w porównaniu z bliższymi i dalszymi sąsiadami w naszej (choć nie tylko) części Europy. Grecy za „muzykę" jako taką gotowi są uznać przede wszystkim rebetikę, nieco „miastową" formę tamtejszego folkloru. W państwach bałkańskich nawet lokalna odmiana disco polo jest tak pełna motywów ludowych, że przyjęto ją nazywać turbo-folkiem (co ciekawe, to właśnie ta muzyka pozostała jedynym wspólnym elementem zdolnym do pokonania zapiekłej wrogości Serbów i Chorwatów).
W każdej węgierskiej knajpie wystarczy zaintonować pierwsze słowa jakiejkolwiek piosenki ludowej, by rozochocony tłumek podjął melodię (nam może się to wydać nieprawdopodobne, ale prawie każdy Węgier zna słowa kilkudziesięciu piosenek ludowych!). Nie inaczej jest w Czechach czy na Litwie.