Po dwóch latach sprawowania rządów przez Viktora Orbána Węgrzy swojego premiera albo uwielbiają, albo nienawidzą. Dla lewicy jest strasznym „viktatorem", który bezwzględnie wykorzystuje uzyskaną w wyborach z kwietnia 2010 r. większość dwóch trzecich głosów w parlamencie. Prawica – wręcz przeciwnie – uznaje go za ostatnią nadzieję kraju wyniszczonego przez ośmioletnie nieudolne i skorumpowane rządy socjalistów i za polityka, który przywraca Węgrom utraconą dumę narodową.
Półmetek rządów Fideszu minął bez medialnych fajerwerków. Najważniejsze informacje dnia dotyczą dziś problemów budżetu i negocjacji z UE i MFW. Ich postęp nie odpowiada najwyraźniej premierowi, skoro w trakcie ubiegłotygodniowej rekonstrukcji rządu zwolnił głównego negocjatora, ministra bez teki Tamása Fellegiego, którego zastąpił dotychczasowy szef gabinetu premiera Mihály Varga. Węgierska gospodarka buksuje i nikt nie pamięta już zeszłorocznych optymistycznych zapowiedzi wzrostu dochodu narodowego. Po pierwszym kwartale tego roku już widać, że recesji raczej nie da się uniknąć, a sukcesem będzie utrzymanie jej na poziomie 0,5 proc. Zadłużenie państwa mimo drakońskich oszczędności i najwyższego w Europie poziomu podatków (VAT podniesiono do 27 proc.) uparcie utrzymuje się na poziomie ok. 80 proc. PKB. Rząd dochodów budżetu szuka w podnoszeniu podatków od konsumpcji. Najnowszym pomysłem jest wprowadzenie podatku od rozmów telefonicznych.
Instytucje międzynarodowe przyznają, że drakońska kuracja odchudzająca przynosi efekty, i skłonne są do pomocy, ale stawiają twarde warunki dotyczące cofnięcia niektórych zapisów prawodawstwa. Komisja Europejska, która ingerowała już w węgierską ustawę medialną i nadal protestuje przeciwko wysyłaniu sędziów na wcześniejsze emerytury, oskarża rząd o naruszanie niezależności banku centralnego albo rzecznika ochrony danych osobowych.
Problemem węgierskich konserwatystów jest polityczne osamotnienie. Viktor Orbán nigdy nie miał na Zachodzie wielu sojuszników i politycznych przyjaciół (do tych ostatnich zaliczał byłego premiera Bawarii Edmunda Stoibera). To prawda, że w Parlamencie Europejskim Fidesz należy do Europejskiej Partii Ludowej (EPP), ale nawet w ramach tej frakcji pozostaje nieco na uboczu.
Pozycji Węgier nie poprawia otwarta niechęć większości zachodnioeuropejskich mediów ukazujących państwo kierowane przez Fidesz wręcz jako ostoję agresywnego, konserwatywnego nacjonalizmu. Pisząc o dwuletnich dokonaniach rządu Orbána, komentator niemieckiego „Spiegla" napisał, że Węgrom zagraża krach finansowy, gospodarka stacza się, społeczeństwo jest głęboko podzielone, „jeszcze nigdy żaden kraj unijny nie był tak osamotniony". W tej ocenie można znaleźć sporą dawkę lewicowej niechęci, której ofiarą padł wizerunek rządzących w Budapeszcie konserwatystów. Zachodnie media liberalne i lewicowe często bezkrytycznie przytaczają opinie walczącej z Orbánem opozycji, która odsądza go od czci i wiary. Niedawno nestorka lewicowej filozofii węgierskiej Ágnes Heller stwierdziła wręcz, że w jej ojczyźnie „panuje faszyzm".