Pomijając kwestie czysto wizerunkowe, bójka szkodzi naszej polityce w UE. Polska od dłuższego czasu usiłuje odgrywać pierwsze skrzypce we wschodniej polityce unijnej. Chcemy pokazać, że jesteśmy racjonalni, nie zaś uprzedzeni i żyjący historycznymi uprzedzeniami.
O tym, że Polacy są rusofobami przekonani są na przykład Niemcy i dlatego upierają się przy tym, by decydować o relacji Unii z Rosją. Podobne jest stanowisko samej Moskwy, która zamiast rozmawiać z Unią jako silnym partnerem woli realacje bilateralne - w których każde z krajów, może z wyjątkiem Niemiec - okazuje się słabsze od Rosji.
Pobicie Rosjan w Warszawie to cios w interesu Polski, bo właśnie potwierdza wszystkie negatywne stereotypy o Polakach.
Co więcej, może być argumentem przeciw dbającemu o dobre relacja z Rosją rządowi Donalda Tuska. Wszak zawsze będzie można powiedzieć: Tusk nie jest rusofobem, ale musi się liczyć z ludźmi na ulicach. Może i jest zwolennikiem dialogu, ale Polacy domagają się rosyjskiej krwii, więc nawet Tusk musi co jakiś czas czynić zadość rodzimym rusofobom.
Pobicie Rosjan w Warszawie może też stać się dla Moskwy argumentem przetargowym w sprawach symbolicznych - takich jak ujawnienie akt Katyńskich, śledztwie smoleńskim czy odzyskaniem wraku Tupolewa. O tym ostatnim zresztą była mowa podczas środowej rozmowy telefonicznej Donalda Tuska z Władimirem Putinem. A że kwestia zwrotu rozbitego samolotu jest kwestią polityczną - mówią nawet politycy PO z rządu Donalda Tuska.