A już wydawało się, że jest wszystko jasne. Po tradycyjnym odwracaniu kota ogonem, po rozdmuchiwaniu wyjętych z kontekstu cytatów (choć faktem jest, że ksiądz się pomylił), po ośmieszaniu i obrażaniu, porównaniach do faszystów, po groźbach procesów i wnioskach o odwołanie z uczelni, wydawało się, że postać księdza Franciszka Longchampsa de Beriera została dostatecznie obrzydzona, że każdy powinien już wiedzieć, co ma o nim myśleć. A przy tej okazji wyrobić sobie jedyny prawidłowy osąd na temat metody in vitro. Wydawało się, że pierwszymi, którzy podchwyciliby ten postępowy przekaz, będą tradycyjnie "młodzi wykształceni z wielkich miast". A tymczasem: niespodzianka. Studenci UJ - co prawda nie ci ze studiów gender czy obiecujący kulturoznawcy, ale przyszli prawnicy - sprzeciwiają się nagonce na wykładowcę swojej uczelni. Wystosowali w tej sprawie oświadczenie.

Naszym obowiązkiem jest stanąć w obronie Człowieka, który dla swoich wychowanków jest nie tylko autorytetem w dziedzinie prawa, ale także wzorem etycznego postępowania i przyjaznego, partnerskiego podejścia do innych osób, w tym studentów.  Za wysoce niesprawiedliwe uznajemy agresywne ataki wymierzone w Księdza Profesora, zwłaszcza jeśli są one motywowane bieżącymi kalkulacjami o charakterze czysto politycznym.

- piszą studenci. I dodają, że próby wpływania na władze UJ (przoduje w tym Ruch Palikota), aby usunęły ks. de Beriera ze swojego grona to ingerencja w autonomię uczelni. Tylko patrzeć, a zasłaniając się autonomią uczelni zaczną organizować getta ławkowe."Gazeto", pomóż!