Obserwując toczącą się właśnie krwawą wojnę w Platformie, na myśl przychodzi mi kultowy film Sylwestra Chęcińskiego "Wielki Szu" (choć nie od rzeczy byłby też "Sami swoi" oraz "Kochaj albo rzuć"). Szczególnie zaś jedna scena, w której taksówkarz Jurek - gorliwy entuzjasta pokerowych szwindli - popisuje się przed Szu swoimi karcianymi umiejętnościami. Pokazuje swoje sztuczki, zaczyna tasować coraz szybciej i szybciej. Wielki Szu patrzy z podziwem i zachęca go "no... dobrze, dobrze, dobrze". Lecz chwilę potem zadaje kluczowe pytanie: "tylko po co?".
To kluczowe - choć pomijane przez większość ludzi śledzących z wypiekami na twarzy kolejne sztuczki, blefy i machinacje w Platformie - pytanie, zadał dziś dziennikarz RMF FM Tomasz Skory, który pisze w felietonie:
Jacyś spoceni faceci nagrywają jeden drugiego, jacyś szczerzy demokraci ujawniają ratujące rzekomo czystość procedur taśmy nie przed, ale po głosowaniu, jacyś krętacze majaczą, że kiedy przed zjazdem mówili o "Jacku" to wcale nie chodziło im o Protasiewicza (a o kogo? Nicholsona?!)...
Wszystko to nawet pouczające, ładnie opisuje prymitywizm polskiego życia publicznego, ale czemu uporczywie przedstawia się to jako spór polityczny? O co, poza tym, czyje na wierzchu, spierają się Schetynersi z Tuskitami? O OFE i ZUS? Politykę gospodarczą? Sześciolatki w szkołach?
Odpowiedź jest oczywiście bardziej prozaiczna.