Dwie złe wieści z Litwy

Wyniki wyborów prezydenckich na Litwie ?nie mogą cieszyć Polski. U władzy zapewne pozostanie nacjonalistka. A lider Polaków zyskał duże poparcie za cenę schlebiania Rosjanom.

Aktualizacja: 12.05.2014 20:04 Publikacja: 12.05.2014 19:59

Jerzy Haszczyński

Jerzy Haszczyński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Prezydent Dalia Grybauskait? to polityk, któremu, delikatnie mówiąc, nie układa się z żadnym ważnym politykiem z Polski. Mimo doświadczeń z Brukseli, gdzie była komisarzem, w wydaniu krajowym jest typową przedstawicielką litewskiego nacjonalizmu. Co po części tłumaczy jej popularność. Kolejne pięć lat z nią w roli prezydenta to kolejne stracone lata dla stosunków polsko-litewskich.

W niedzielę zdobyła prawie 46 proc. głosów i trudno się spodziewać, by przegrała w drugiej turze z Zigmantasem Balčytisem, który uzyskał poparcie zaledwie 13,6 proc. głosujących. Zaledwie, jak na przedstawiciela głównego ugrupowania rządu – Partii Socjaldemokratycznej. To zresztą brukselski zesłaniec tej partii, niegdyś postkomunistycznej, który walkę o przywództwo przegrał osiem lat temu. Jego szef, premier Algirdas Butkevičius, wolał się nie pchać do prezydenckiej gry, by nie narazić się Grybauskait?. Po pokonaniu go mogłaby mu nie dać ponownie nominacji na szefa rządu.

– Zwycięstwo Balčytisa jest mało prawdopodobne, wymagałoby niesamowitej mobilizacji jego partii, włączenia machiny wyborczej, składania obietnic. A on w pierwszej turze nie uzyskał poparcia nawet całego twardego elektoratu socjaldemokratycznego – mówi „Rz" Audrius Bačiulis, publicysta tygodnika „Veidas".

Piąte miejsce zajął w niedzielę Waldemar Tomaszewski, kandydat współrządzącej Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Ze świetnym wynikiem 8,2 proc. To znacznie więcej niż w poprzednich wyborach (4,7 proc.) i więcej, niż jest Polaków na Litwie (7 proc.). W kampanii, i to jest druga niedobra wieść dla Warszawy, przekroczył granicę przyzwoitości w przymilaniu się do elektoratu rosyjskiego ?(6 proc.). W czasie gdy Rosja odbierała Ukrainie Krym, krytykował nie Putina, ale pomysł nałożenia sankcji na Moskwę, i odmawiał uznania rządu Jaceniuka. Ostatnio zaś paradował, jak separatyści we wschodniej Ukrainie, z rosyjską wstęgą św. Jerzego.

Tomaszewski, europoseł, który w Brukseli zasiada w jednej partii z PiS, okazał się jedynym prorosyjskim kandydatem. Dotychczas tę rolę odgrywali Litwini – Rolandas Paksas czy Kazimira Prunskien?. W tak trudnym dla regionu momencie, niestety Polak.

Gra Tomaszewskiego o rosyjskie głosy nie pomoże w naprawianiu stosunków polsko-litewskich. Są złe przede wszystkim z powodu łamania praw mniejszości polskiej. Litwini swoją antypolską postawą wyhodowali szukającego poparcia u Rosjan lidera Polaków. To wszystko nie ułatwi koniecznej współpracy Warszawy i Wilna w polityce wobec Kremla.

Prezydent Dalia Grybauskait? to polityk, któremu, delikatnie mówiąc, nie układa się z żadnym ważnym politykiem z Polski. Mimo doświadczeń z Brukseli, gdzie była komisarzem, w wydaniu krajowym jest typową przedstawicielką litewskiego nacjonalizmu. Co po części tłumaczy jej popularność. Kolejne pięć lat z nią w roli prezydenta to kolejne stracone lata dla stosunków polsko-litewskich.

W niedzielę zdobyła prawie 46 proc. głosów i trudno się spodziewać, by przegrała w drugiej turze z Zigmantasem Balčytisem, który uzyskał poparcie zaledwie 13,6 proc. głosujących. Zaledwie, jak na przedstawiciela głównego ugrupowania rządu – Partii Socjaldemokratycznej. To zresztą brukselski zesłaniec tej partii, niegdyś postkomunistycznej, który walkę o przywództwo przegrał osiem lat temu. Jego szef, premier Algirdas Butkevičius, wolał się nie pchać do prezydenckiej gry, by nie narazić się Grybauskait?. Po pokonaniu go mogłaby mu nie dać ponownie nominacji na szefa rządu.

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Mentzen nie poprze Nawrockiego
Publicystyka
Marek Migalski: Faworytem w wyborach jest Nawrocki. Trzaskowski musi ryzykować
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Prawicy nikt z ksenofobii nie rozlicza
Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Po debatach przed debatą, czyli drugie życie kandydatów po przejściach
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Wiadomo, kto przegra wybory prezydenckie. Nie ma się z czego cieszyć