Akcja tej powieści toczy się w roku 2027. Rosja ponownie jest monarchią, a ściślej rzecz ujmując, tyranią, przypominającą czasy Iwana Groźnego. Nikt nie wyjeżdża z kraju (paszporty zostały uroczyście spalone na placu Czerwonym). Nie ma stosunków dyplomatycznych z innymi państwami – wyjątek stanowią Chiny, z których importowane są niezbędne towary. Rosja odgrodzona jest od świata wielkim murem, a swoje trwanie zawdzięcza eksportowi surowców.

Jeśli nawet uwzględnimy fakt, że to mocno przerysowane wizjonerstwo lubującego się w alegorycznym pisarstwie prozaika, to przecież – zwłaszcza po nieudanym resecie w stosunkach Rosji z USA – tendencja izolacjonistyczna w polityce Kremla wobec Zachodu jest widoczna. I nie chodzi tu tylko o działania na arenie międzynarodowej. Elementem budowania zapory przeciw zachodnim wpływom były takie inicjatywy, jak chociażby ukrócenie aktywności organizacji pozarządowych finansowanych z zagranicznych środków.

Kremlowi udaje się eliminować wszelką autentyczną alternatywę polityczną dla reżimu Władimira Putina, a opozycja antysystemowa pozostaje bezradna. Szczególnie dotyczy to liberałów, których narracja, wychwalająca zachodni model demokracji, okazuje się nieprzyswajalna dla olbrzymiej części Rosjan.

Czy to oznacza, że w Rosji państwo uzyskało całkowitą kontrolę nad społeczeństwem? Jak piszemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej", nie. Rzeczywistość wymyka się Kremlowi chociażby w internecie. Wbrew szumnym zapowiedziom niektórych rosyjskich polityków nie udało się w tej dziedzinie odizolować kraju od reszty świata.

Nie chodzi jednak o to, że dysydenci przenieśli się do wymiaru wirtualnego i tam formują kadry jakiejś przyszłej antyputinowskiej kolorowej rewolucji. Okazało się po prostu, że Kremlowi nie udało się objąć nadzorem wszystkich dziedzin życia. Władza nie była w stanie podporządkować sobie choćby kilkunastu tysięcy małych operatorów usług telekomunikacyjnych, którzy udostępniają swoim klientom zachodnie nieprawomyślne treści. A ci robią to z pobudek niekoniecznie politycznych, lecz po prostu odpowiadają na popyt. Przy okazji – być może – przygotowując podatny grunt pod polityczne zmiany.