To przywilej Kościoła. No może jeszcze demokracji demokrację udającą, a w rzeczywistości będącą mniejszą lub większą dyktaturą albo monarchią, w której przywódca też jest nieomylny. To znaczy, podobnie jak w kościele też się może mylić, ale w tym wypadku nikt nie zakwestionuje jego nieomylności, bo albo skończy w więzieniu, albo w najgorszym razie pod toporem kata.
W przekonaniu o własnej nieomylności, niespodziewanie łatwo można samemu wykopać sobie dołek, w który się wpadnie. Tak jak to ma teraz miejsce w przypadku pułapki zastawionej na samego siebie. Pułapki zwanej Komisją Wenecką. Przekonanie o nieomylności kazało politykom partii rządzącej na każdym kroku powtarzać, że przecież sami o opinię poprosili! Sami jej chcieli! Sami stawili temu czoła, bo przecież byli pewni, jaka ta opinia będzie. Wiadomo, jedynie słuszna i potwierdzająca nieomylność! No i teraz klops. Teraz trzeba jakoś wytłumaczyć, czemu tę opinię, o którą tak bardzo prosili, mają zamiar zignorować i udać, że jej nie ma, krótko mówiąc, dlaczego opinię o którą prosili mają po prostu gdzieś. A skoro tyle razy padło zapewnienie, że czeka się na postanowienia komisji, to jak tu teraz się z tego wymigać?