Z pewnością zmiana w Białym Domu odbije się na każdym aspekcie polityki USA, jednak jeden z największych zwrotów spodziewany jest wobec działań nakierowanych na Azję. Hillary Clinton jest autorką pierwotnej strategii nazywanej zwrotem na Azję, jednak koncepcja została znacząco zmodyfikowana przez administrację Baracka Obamy. Donald Trump, chwilowo główny rywal ze strony republikanów, nie szczędzi kategorycznych opinii pod adresem Pekinu, Seulu i reszty regionu.
Chiny nie przepadają za panią Clinton. Pamiętają jej stanowczość wobec Pekinu oraz rozpoczęcie otwierania Wietnamu na sojusz z Waszyngtonem, niedawnym śmiertelnym wrogiem. Pamiętają krytykę pod adresem Xi Jinpinga za politykę wobec kobiet i praw człowieka w Chinach. Okazuje się, że w oczach chińskich internatów rosnącą popularność zyskuje Donald Trump. Człowiek, o którym amerykańskie media wypowiadają się z pogardą zarzucając mu ignorancję w wielu dziedzinach. Także jego znajomość ekonomii, którą szczyci się miliarder, wyszydzana jest przy każdej okazji. Biznesowe zdolności Trumpa porównywane są do nauki zarządzania przy pomocy gier planszowych dla dzieci.
Wyczucie kontrowersyjnego polityko-showmena w zakresie polityki zagranicznej także pozostawia wiele do życzenia. Okazuje się jednak, że bezkompromisowość Trumpa zjednuje mu sympatię w Chinach. W Państwie Środka na uznanie zasługuje ten, kto zgromadził majątek - tak jak Donald. Niepokorność - jego znak rozpoznawczy, której nie można ujawniać w Chinach, jest obiektem zazdrości chińskich internautów. Chińczycy sami chcieliby zbuntować się przeciwko rosnącym różnicom w zarobkach i statusie materialnym i, podobnie jak Amerykanie, widzą potencjał do zmiany w kimś, kto o tej sytuacji krzyczy na prawo i lewo.
W informacjach o Trumpie płynących do Chin ze Stanów Zjednoczonych ulatuje cały jego antyimigrancki ładunek. Komentarze o tym, jak rzekomo Chińczycy kradną miejsca pracy przeznaczone dla Amerykanów. O tym, jak bardzo zamknięte dla przybyszów z zagranicy staną się amerykańskie granice, gdy Donald wygra wybory, cała ta hałaśliwa otoczka niedouczonego pieniacza ginie gdzieś po drodze nad Pacyfikiem. Być może w światłowodach transportujących informacje po dnie oceanu między USA a Chinami zastosowano nowoczesne filtry usuwające negatywne komentarze o liderze Republikanów.
Trump otwarcie wyraża sympatię wobec Putina, nie ma problemu z przymuszaniem Chin do zachodnich standardów praw człowieka i jawi się jako przyjaciel Chin. To obraz połowiczny, znacznie uproszczony wobec szerokiego spektrum politycznego widma miliardera. Z pewnością jego krytyczne nastawienie wobec dotychczasowych żelaznych sojuszników USA w Azji czyli Korei Południowej oraz Japonii byłoby dla Chin zbawienne. Pozostawienie Seulu i Tokio samym sobie otworzyłoby Pekinowi drzwi do sporów terytorialnych znacznie szerzej niż dotychczas.
Wciąż jest zbyt wcześnie, by wyrokować o następcy Baracka Obamy, jednak należy pamiętać, że Donald Trump miałby potencjał przymierza z Chinami. Układ odbiłby się jednak znacząco na stosunkach z dotychczasowymi sojusznikami w Azji i całkowicie zmienił równowagę na tym kontynencie.