Jacek Haman: Niepotrzebne zmiany na wybory

Wolałbym, żeby Sejm poświęcił swój czas na rozwiązywanie rzeczywistych problemów systemu wyborczego – pisze socjolog, ekspert Fundacji Batorego.

Publikacja: 12.01.2023 03:00

Jacek Haman: Niepotrzebne zmiany na wybory

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Żadna dziedzina prawa nie lubi niestabilności i niepewności, ale prawo wyborcze – wyjątkowo. Tymczasem rok 2022 upłynął na oczekiwaniu na zapowiadane, ale długo niekonkretyzowane projekty zmian. Do końca wakacji zastanawialiśmy się, czy PiS zdecyduje się na radykalną zmianę systemu wyborczego do Sejmu i podział kraju na 100 okręgów, a we wrześniu dość nieoczekiwanie pojawiła się kwestia nowego liczenia głosów oraz nowego podziału na obwody głosowania. Przy czym pojawiające się w mediach informacje, na czym miałoby to dokładnie polegać, były o tyle zaskakujące, o ile na ogół wspominały o wprowadzaniu rozwiązań już w prawie obecnych, jak przeźroczyste urny, bądź takich, które były już rozpatrywane w latach 2017–2018 i zostały odrzucone jako prawnie lub technicznie niewykonalne (np. kamery w każdym lokalu).

W tej sytuacji złożenie 22 grudnia przez grupę posłów projektu zmian w kodeksie wyborczym i niektórych innych ustawach można było wręcz przyjąć z ulgą: wreszcie zamiast domysłów i przecieków pojawił się dokument, który można oceniać lepiej lub gorzej, ale przynajmniej powinno być już wiadomo, o czym konkretnie dyskutujemy.

Tysiące nowych obwodów

No właśnie: czy rzeczywiście wiemy? Najłatwiej jest wśród proponowanych zmian dostrzec te, o których było już wcześniej najgłośniej, a więc zmianę zasad tworzenia obwodów wyborczych na wsi, czyli możliwość – a do pewnego stopnia konieczność – tworzenia obwodów głosowania we wsiach liczących przynajmniej 200 wyborców. Abstrahując od właściwie nieukrywanych politycznych motywacji wnioskodawców („działania na rzecz zwiększenia frekwencji” adresowane są wyłącznie do grup, w których PiS liczy na ponadprzeciętne poparcie), ułatwianie dostępu do lokali wyborczych jest generalnie ideą słuszną – jeśli rozwiązuje rzeczywiste problemy, a koszty są w rozsądnej proporcji do uzyskiwanych efektów. Nic jednak nie wskazuje, by projektodawcy przeprowadzili jakąkolwiek analizę tak kosztów, jak i efektów – w każdym razie w uzasadnieniu projektu na żaden jej ślad trafić nie można.

A koszty muszą być poważne – zarówno te finansowe, jak i nie mniej znaczące organizacyjne i polityczne. Dodatkowe obwody głosowania to wyposażenie kilku tysięcy nowych lokali, konieczność przeszkolenia i wypłacenia diet kilkudziesięciu tysiącom kolejnych członków obwodowych komisji wyborczych, zapewnienia im obsługi informatycznej itd. Problemem może być samo znalezienie ludzi do pracy w komisjach, z czym już teraz w wielu gminach jest kłopot, zwłaszcza że jest to praca wymagająca jednak pewnych kwalifikacji. Mniej sprawne komisje obwodowe to więcej błędów, a w konsekwencji – więcej (słusznych lub nie) podejrzeń, zarzutów i dalszy spadek wiary w uczciwość wyborów.

Projekt nie przewiduje przy tym żadnej analizy rzeczywistych potrzeb miejscowej społeczności – po prostu nakazuje tworzyć nowe obwody głosowania, niezależnie od tego, czy ich dotychczasowa sieć jest wystarczająca, czy nie. Nawiasem mówiąc, całkowicie błędny jest przy tym zarzut, że utworzone będą obwody „parafialne” czy „kościelne” – efekt realizacji projektu byłby prawdopodobnie odwrotny, znacznie częściej lokale wyborcze zostałyby właśnie odsunięte od kościołów (i w ogóle od lokalnych centrów, do których ludziom jest generalnie łatwo dotrzeć). O ile więc koszty są znaczne, o tyle efekty mogą być czasem wręcz przeciwne do założonych. Zresztą pierwsze ich szacunki – tak dla frekwencji, jak i dla samego wyniku wyborów – przeprowadzone przez niezawodnego w tych sprawach prof. Jarosława Flisa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wskazują, że oba efekty byłyby praktycznie pomijalne.

„Drobne” wrzutki

Projekt nowelizacji kodeksu wyborczego to jednak nie tylko nowe obwody głosowania. Proponowanych zmian jest bardzo dużo i dotyczą wielu różnych aspektów procesu wyborczego. Co gorsza, sposób redakcji projektu powoduje, że jest on – nawet dla prawników – bardzo nieczytelny i szereg istotnych elementów łatwo przegapić. Przykładowo, bardzo uważnie trzeba czytać projekt, by zauważyć, że z treści przepisu art. 42 par. 5 kodeksu ma wypaść kilka słów – a w konsekwencji, że mężowie zaufania, którzy aktualnie mogą filmować pracę komisji obwodowej w czasie liczenia głosów, zgodnie z jego nowym brzmieniem mogliby nagrywać również wyborców w czasie głosowania. Co to może oznaczać dla postrzegania przez głosujących tajności głosowania, pisać chyba nie trzeba.

Inna „drobna” zmiana to nowa treść art. 106 par. 1, zgodnie z którą agitację może prowadzić każdy wyborca (bez uzyskiwania zgody komitetu wyborczego) – właściwie likwidująca jakikolwiek system kontroli wydatków ponoszonych na kampanię wyborczą. Oczywiście, w uzasadnieniu projektu nie znajdziemy żadnego wyjaśnienia ani dla jednej, ani drugiej z przytoczonych zmian. Podobnie pozornie tylko porządkujące przepisy dotyczące działań społecznych obserwatorów mogą prowadzić do znacznego ograniczenia swobody i efektywności ich działania. Dodam, że wprowadzenie do kodeksu instytucji obserwatorów społecznych było jednym z bardziej udanych elementów wprowadzonej przez PiS nowelizacji z 2018 r. Takich przykładów można podać więcej, ale nie ma już na to miejsca – pytanie tyko, ile jeszcze podobnych „wrzutek” nie zostało jeszcze przez czytelników projektu wychwyconych.

To, że prawo wyborcze powinno być stabilne, nie znaczy, że musi być niezmienne. Ale powinno być zmieniane w określonym trybie, ze znacznym wyprzedzeniem. Aby zachować nakazane przez Trybunał Konstytucyjny minimalnie półroczne vacatio legis, aktualna nowelizacja musi być podpisana przez prezydenta do połowy lutego. Zmiana powinna być poprzedzona szerokimi konsultacjami, a ten projekt nie był konsultowany nawet z Krajowym Biurem Wyborczym, nie wspominając o samorządach, na które nakłada nowe, liczne obowiązki.

Pewne zmiany w kodeksie wyborczym są zresztą niezbędne – w 2022 już po raz trzeci Państwowa Komisja Wyborcza wnosiła do parlamentu kwestię korekty demograficznej okręgów wyborczych do Sejmu, co jest sprawą prostą i oczywistą, ale już trzeci z kolei Sejm zająć się nią nie chce. Najwyraźniej ma inne priorytety, choć wolałbym, żeby część energii, którą za chwilę poświęci na procedowanie kolejnego projektu, który pogłębi bałagan w polskim systemie wyborczym, Sejm poświęcił na rozwiązywanie jego rzeczywistych problemów.

Autor jest kierownikiem Katedry Modeli Formalnych i Metod Ilościowych w Socjologii na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, członkiem Zespołu Ekspertów Wyborczych Fundacji Batorego

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji

Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jarosław Kaczyński podpina się pod rolników. Na dłuższą metę wszyscy na tym stracą
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Czy rekonstrukcja rządu da nowe polityczne paliwo Donaldowi Tuskowi
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja o krok od przepaści
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele zagłosują na KO? Nie jest to już takie pewne
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem