Większość komentatorów powtarza od lipca, kiedy prezydent Andrzej Duda zawetował dwie przygotowane przez PiS ustawy zmieniające polskie sądownictwo, że wojna między pałacem prezydenckim a partią rządzącą może doprowadzić PiS do katastrofy. Jedni straszą AWS-izacją partii Jarosława Kaczyńskiego, inni końcem dobrej zmiany w sytuacji, w której wszelkie reformy potrzebują podpisu prezydenta.
Pojawiła się też teza głosząca, że Duda stanął na czele konstruktywnej opozycji, hamując co bardziej radykalne zapędy PiS, w odróżnieniu od opozycji totalnej. To prawda: otwarta wojna Dudy z Kaczyńskim może się dla obozu władzy skończyć źle.
Ale to nie oznacza, że obu stronom opłaca się zawrzeć na zawsze pokój. Wręcz przeciwnie. Napięcia między tymi ośrodkami mogą działać na rzecz obozu dobrej zmiany, zarówno w zakresie programowym, jak i czysto politycznym. Widać to po sondażach, które pokazują, że od początku wakacji zarówno poparcie dla prezydenta, jak i dla PiS bije kolejne rekordy. Pod względem programowym może to wynikać z tego, że Duda zaczął pełnić rolę bezpiecznika w systemie politycznym. I sprawił, że wiele osób o poglądach umiarkowanie prawicowych, które z jednej strony doceniały politykę PiS, ale z drugiej od wspierania tej partii odstręczał radykalizm, dostało sygnał, że oto można tę partię popierać, bo w razie jakichś szaleństw do akcji wkroczy Duda.
Ale ta sytuacja ma też spore konsekwencje polityczne. Napięcia pomiędzy PiS a prezydentem ogniskują uwagę opinii publicznej. Każda plotka o słowach, które miały paść podczas spotkania Dudy z Kaczyńskim, urasta do rangi najważniejszego politycznego newsu. Rzeczywiście – w pewnym sensie konflikt na linii Krakowskie Przedmieście–Nowogrodzka spycha na dalszy plan konflikt obozu dobrej zmiany z jego przeciwnikami. W efekcie opozycja ulega dalszej marginalizacji.
Już dekadę temu Marek Migalski postawił tezę, że w polityce nie działa zasada „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta". Wręcz przeciwnie, gdzie dwóch się bije, tam dla trzeciego nie ma miejsca. Gdy głównymi aktorami byli Kaczyński i Donald Tusk, nie było miejsca dla nikogo innego. Upadek Platformy po wyjeździe Tuska do Brukseli stworzył nową dynamikę. Po wyborach ustalił się podział na PiS i anty-PiS. Ale w lipcu wszystko się zmieniło. Protesty uliczne najczęściej nie miały barw politycznych. A przeciwnicy PiS dostali do ręki argument: po co nam popierać partie opozycyjne, skoro jak dzieje się coś złego, wychodzimy na ulicę i przekonujemy prezydenta do weta?