Kierownictwu PiS udało się utrzymać w tajemnicy kształt list wyborczych praktycznie do ostatniego momentu przed ich rejestracją. Czy będzie z tego korzyść? Nawet kilka.
Na razie widać, że Jarosław Kaczyński uniknął sytuacji, jaka miała miejsce w wyborach do Sejmu w 2007 i do Parlamentu Europejskiego w 2009 r., gdy kampanię wyborczą zdominowały medialne doniesienia o ostrych konfliktach w partii.
Ponadto PiS, które jako ostatnie z liczących się ugrupowań zatwierdziło listy parlamentarne, stało się dziś ugrupowaniem narzucającym narrację „kandydacką". Publiczna dyskusja o tym, jakie nazwiska znalazły się na listach PiS, skończy się najprawdopodobniej dopiero na początku września, a więc zaledwie cztery tygodnie przed wyborczym finiszem. Ugrupowaniu Kaczyńskiego udało się w ten sposób „przykryć" dyskusję o kandydatach PO zatwierdzonych przez partię 28 lipca.
A jakie wnioski płyną z przeglądu samych list? Okazuje się, że – inaczej niż w 2007 r. – nie zostały ułożone pod partyjnych baronów. Na jedynkach znaleźli się przede wszystkim dawni współpracownicy prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To czytelny sygnał dla elektoratu, że Prawo i Sprawiedliwość chce być kontynuatorem jego działalności.