Lewica, faszyści i antyfaszyści - Antoni Kamiński

Mówienie o zagrożeniu ONR-owskim we współczesnej Polsce to jakiś nonsens. Środowisko lewicy usiłuje sobie stworzyć chochoła, żeby móc z nim walczyć – mówi socjolog Antoni Z. Kamiński

Aktualizacja: 18.11.2011 00:28 Publikacja: 18.11.2011 00:24

Antoni Z. Kamiński

Antoni Z. Kamiński

Foto: Fotorzepa, Michał Sadowski MS Michał Sadowski

Czy Polsce grozi „odradzanie się postaw faszystowskich" i „narastanie brunatnej fali"? Takie oceny pojawiły się po niedawnych obchodach Święta Niepodległości.

Antoni Z. Kamiński:

Myślę, że żyjemy w zwariowanym świecie. Jest on tworzony nie przez to, co się dzieje realnie, lecz przez to, co się dzieje w sferze wirtualnej, tzn. w środkach masowego przekazu. Ten świat jest tworzony przez rekonstruktorów. I nie mam wcale na myśli ludzi, którzy żyją tradycją powstania listopadowego, ubierają się w ówczesne mundury, studiują bitwy, znają historię – bo uważam, że to szlachetne zajęcie. Mam na myśli twórczą rekonstrukcję, na którą zwrócił mi uwagę Henryk Szlajfer. Oddają się jej środowiska lewicowe, usiłując przywrócić współcześnie sytuację i konflikty z lat 30. XX wieku. Tylko że to ma się nijak do rzeczywistości.

Podobno jednak Polska jest głęboko podzielona ideologicznie i politycznie. A w ostatnich latach ten podział mocno się pogłębia.

Jeżdżę od czasu do czasu po kraju i rozmawiam z różnymi ludźmi. Nie widzę tego głębokiego podziału, jaki wmawiają nam politycy i media. To jest właśnie ten wirtualny świat, który usiłuje się nam narzucić jako rzeczywistość. Media pokazują nam wybrane wycinki świata, ale to nie znaczy, że cały świat tak właśnie wygląda. Kreowanie podziałów i wmawianie społeczeństwu, że jest skłócone, pełne agresji i nienawiści, stało się u nas substytutem prawdziwego i normalnego życia publicznego. Tego typu wydmuszkami próbuje się u nas zastąpić realne problemy i realne wyzwania.

Ale jednak 11 listopada na ulicach odbyła się regularna bitwa z policją, płonęły samochody, leciały cegły itd.

To jest niegroźny margines, który próbuje się przedstawiać jako powszechne zjawisko. Tak naprawdę ani ci państwo z „Krytyki Politycznej" nie są stalinowcami, ani ci, którzy szli w Marszu Niepodległości, nie są faszystami. Mamy do czynienia jedynie z atawizmami, które sobie trwają na marginesach, ale za którymi nie kryje się żadna realna treść. Ludzie, którzy się biją z policją, nie reprezentują żadnej ideologii; oni się podłączają pod takie okazje, żeby móc brać udział w burdach.

Niektórzy zamieszki z policją tłumaczą tym, że przedwojenną ONR-owską „nienawiść do Żyda" zastąpiła dziś „nienawiść do pedała".

Nie mam żadnych sympatii do ONR-owskich tradycji, nawet mogę powiedzieć, że wychowałem się w rodzinie niechętnej endecji. Jednak uważam, że obecnie w Polsce mówienie o zagrożeniu ONR-owskim to jakiś nonsens. Czym innym jest środowisko skinów, które nie jest ideowe, ale wykorzystuje pewne frazesy, aby uzasadnić swój etos. Nie widzę jednak jakościowej różnicy między tymi skinami a antyfaszystami z Niemiec, którzy przyjeżdżają do Polski, żeby bić się z policją, i przywożą ze sobą cały arsenał przydatnych do tego środków. Dziwię się „Krytyce Politycznej", którą traktuje się jako poważny ośrodek ideologiczny, że pozwala sobie na tego typu związki.

Środowiska lewicowe utrzymują, że ich działania mają charakter profilaktyczny. Protestują przeciw prawicowemu radykalizmowi, bo nie chcą, aby w Polsce doszło do zbrodni, której dokonał w Norwegii Breivik.

To kompletny nonsens. Breivik był jednostkowym przypadkiem. Szaleniec wziął pistolet i zabił kilkadziesiąt osób. Nie sądzę też, aby działania, które podjęła polska lewica, mogły podobnemu szaleństwu zapobiec. Wzywanie do fizycznej rozprawy z tymi, którzy myślą inaczej, i zapraszanie na obchody 11 listopada niemieckich bojówkarzy może raczej zachęcić potencjalnych szaleńców do działania. Ale to jest głębszy problem lewicy na całym świecie – wobec braku pozytywnego programu konieczne staje się przedstawianie wirtualnych wyobrażeń jako „realu".

Walka o tolerancję, równość, prawa człowieka to nie jest program?

To nie jest żaden pozytywny przekaz. Środowisko lewicy usiłuje sobie dzisiaj stworzyć chochoła, żeby móc z nim walczyć. Czyli najpierw wmawia społeczeństwu, że jest nietolerancyjne, homofobiczne, rasistowskie, żeby potem móc z tym wszelkimi sposobami walczyć. Proszę sobie wyobrazić, co by się wydarzyło, gdyby nie było żadnej blokady, kontrmanifestacji, nawoływań i apelów o zatrzymanie faszystów. Marsz Niepodległości przeszedłby wtedy ulicami Warszawy i zakończył się kilkoma przemówieniami pod pomnikiem Dmowskiego. I nagle okazałoby się, że prawica jednak nie stanowi zagrożenia – a taki przekaz niczemu nie służy. Zarówno więc ruchy radykalnie lewicowe, jak i – coraz częściej – te mainstreamowe dążą do tego, by zakonserwować prawą część społeczeństwa. Muszą to robić, aby uzasadnić swoją własną społeczną przydatność. Temu służy konsekwentne przyprawianie polskiemu społeczeństwu gęby, które zaczęło się już w 1989 roku. Wmawia się nam, że to społeczeństwo jest ciemne, pełne kompleksów, wrogie dla Żydów, gejów, nietolerancyjne itd. Niewątpliwie takie elementy w polskim społeczeństwie występują, tak jak występują w każdym innym. Nie widzę jednak u nas nic takiego, co kazałoby mi stwierdzić, że Polacy są pod tym względem inni, gorsi od Francuzów, Niemców czy Amerykanów.

Ale czemu takie przyprawianie gęby Polakom miałoby służyć?

Może chodzi o niechęć do własnego społeczeństwa? Może o brak pomysłu na inne ideologiczne zaangażowanie? Widzę jednak wyraźnie, że tego typu działaniom sprzyja mainstream intelektualno-polityczny. Bo jeśli 11 listopada nie można w telewizji obejrzeć żadnego programu czy filmu historycznego poświęconego wydarzeniom z 1918 roku, a w zamian za to mamy wezwania, aby zakłócić świętowanie ludziom, którzy idą w Marszu Niepodległości, to mamy do czynienia z szaleństwem, ale raczej po stronie intelektualno-politycznej elity. Mój głęboki sprzeciw wzbudziły artykuły w gazetach, których autorzy informowali, że powstało jakieś Porozumienie 11 listopada zrzeszające organizacje chcące zniszczyć faszystów. Bo 11 listopada nie jest żadną faszystowską okazją, lecz rocznicą odzyskania niepodległości przez Polskę. Albo my ten kraj cenimy i wtedy trzeba uznać, że to jest święto narodowe, albo usiłujemy powiedzieć, że niepodległość Polski nie ma wartości dla Polaków.

Antoni Z. Kamiński jest profesorem Instytutu Studiów Politycznych PAN. W latach 1999 – 2001 był szefem Transparency International Poland

Czy Polsce grozi „odradzanie się postaw faszystowskich" i „narastanie brunatnej fali"? Takie oceny pojawiły się po niedawnych obchodach Święta Niepodległości.

Antoni Z. Kamiński:

Pozostało 97% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości