Łatwo było nam, europejczykom, uwierzyć w "arabską wiosnę" jako demokratyczny i wolnościowy zryw przeciw skostniałym, zamordystycznym dyktaturom. Mieliśmy przed oczami obraz: okrutni i chciwi arabscy dyktatorzy kontra szlachetni rewolucjoniści. Niestety, rzeczywistość okazywała się dużo mniej przyjemna (choć niewątpliwie wśród protestujących byli demokraci, lecz to nie oni są zwykle najgłośniejsi), czego świadkami byliśmy np.w Egipcie, gdzie Bracia Muzułmanie wprowadzają "swoją wersję" demokracji.
Widzimy to także w Syrii, gdzie trwa krwawa wojna domowa, a jak to w wojnie domowej bywa - nie ma tu "dobrych" i "złych", mimo że zachodni obserwatorzy i media chciałyby to tak widzieć. Kiedy zaczęły się potwierdzać podejrzenia, że w tym kraju została użyta broń chemiczna - gaz sarin - natychmiast podejrzany został reżim Baszara al-Asada, co mogłoby doprowadzić do przekroczenia "czerwonej linii" którą wyznaczył prezydent Barack Obama. Tymczasem okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Słynna (m.in. ze ścigania sprawców czystek etnicznych na Bałkanach) szwajcarska prokurator Carla Del Ponte, członkini zespołu ONZ który badał sprawę, stwierdziła:
Nasi śledczy przesłuchiwali w krajach sąsiadujących z Syrią osoby, które padły ofiarą wojny domowej w Syrii a także lekarzy w szpitalach polowych i według ich raportu, który widziałam, są mocne, konkretne podejrzenia, ale nie twarde dowody, stosowania gazu sarinu. Chodzi o stosowanie sarinu przez opozycję, rebeliantów, a nie przez władze rządowe.
I tak właśnie - w krwi, zbrodniach i konflikcie między sektami- kończy się właśnie arabska wiosna.