A więc dożyliśmy czasów, kiedy "jechanie" po Platformie stało się modne. Rząd PO krytykują już - w miarę swobodnie - i w "Gazecie Wyborczej" i w TVN-ie, a żarty z Tuska stały się śmieszne. Zjawisko to opisuje w "Newsweeku" Marcin Meller, który trend odpływu zwolenników zapoczątkował znacznie wcześniej(lecz później sie z tego wycofał).
Wystarczy rzucić cokolwiek na temat Donka i jego drużyny, i jest w najlepszym razie gromki śmiech, w gorszym cyniczny rechot podszyty słabo skrywaną pogardą. Czyli dokładnie tak jak było z Jarkiem i jego spółką. Dopóki przeciwnicy Tuska zapluwali się z nienawiści i miotali wszystkie obelgi świata, próbując udowodnić demoniczną demoniczność Ryżego, władza nie miała czym się przejmować, nadawało jej to nawet jakiejś wyniosłej powagi. Ale teraz jest już ludowa jazda bez trzymanki, ogólnopolski śmiech na sali. Coraz trudniej poza klientami tejże władzy znaleźć kogoś, kto traktuje ją poważnie. A to dla każdej władzy może być zabójcze.
- pisze brutalnie Meller. I stosuje fantastyczną analogię.
Wchodzi do kawiarni kobieta, a tam oparty seksownie o bar przystojny mężczyzna, po męsku nieogolony, lekko zblazowany, papieros w kącie ust, magnetyczne spojrzenie. No i poszło! Burza hormonów, tajfun w łóżku. Kilka miesięcy później ta sama kobieta wchodzi do baru, a on jak ten łach ostatni znowu się opiera o ten bar, jak popapraniec jakiś, dupa wołowa, znowu się nie ogolił, znowu się papierochami krztusi i znowu to bezmyślne, tępe spojrzenie. Nie wytrzymała, rzuciła nieudacznika.
Jak można zgadnąć, nieudacznikiem jest sam Donald Tusk