Na razie wygląda to dobrze: partie lewicy rozmawiają i wspólnie organizują wiec w Białymstoku. I razem wzywają innych do przeciwstawienia się brunatnej fali. Ale jeśli prawdą jest, że zespół organizacyjny zaczął już rozmawiać o miejscach na listach, szybko może się okazać, że SLD, Wiosna i Razem wpadną na rafy.
Z nieoficjalnych informacji docierających z lewicowych negocjacji wiadomo, że SLD za wszelką cenę nie chce się zgodzić na powstanie koalicji. Podnosi argument, że próg 8 procent jest ryzykowny i raz już, w 2015 r., zadziałał na lewicę jak gilotyna.
Przeczytaj też: Błaszczak: Opozycji nic nie łączy poza nienawiścią wobec PiS
Włodzimierz Czarzasty wolałby więc widzieć kolegów i koleżanki z innych organizacji na swoich listach i stara się ich uwieść wizją wspólnej partii tworzonej po wyborach. Dlaczego nie przed? Z przyczyn prawnych jest to już niemożliwe przed ogłoszeniem terminu wyborów przez prezydenta, wymaga bowiem zmian w statutach partii, pozwalających na podwójne członkostwo. Żaden sąd nie dokona tego w takim tempie. Dzień po ogłoszeniu terminu wyborów trzeba już przecież zbierać podpisy, a można to robić wyłącznie pod listą zarejestrowanej partii lub koalicji partii. Trzeciej drogi (mimo marzeń lewicy) tu akurat nie ma.
Kolejny problem to pieniądze. Finansowanie partii jest pod ścisłym nadzorem PKW. A w tym trójkącie najwięcej ma SLD (ok. 5 mln zł), potem Razem (2,5–3 mln). Finanse Wiosny pozostają niezbadane, bo pochodzą z wpłat, a nie z subwencji. Nie ma jednak prostej, legalnej metody przekazania tych pieniędzy na konto innej „parasolowej" partii, choćby jej członkowie byli jednocześnie we władzach tych partii, które kasę przekazują.