Premier Beata Szydło była bardzo dobrze przygotowana do debaty. Zarówno pod względem merytorycznym, wizerunkowym, jak i retorycznym. Elegancki, ale nowoczesny strój oraz tradycyjna już broszka – tym razem w kształcie dwóch stokrotek – sprawiły, że wyróżniała się na sali i zapadała w pamięć. Polska premier była wcześniej często krytykowana za mało charyzmatyczny i monotonny sposób wypowiadania się. W Parlamencie Europejskim w ogóle nie można było odnieść takiego wrażenia. Beata Szydło mówiła stanowczo i ciekawie, modulując głos i przyciągając uwagę słuchaczy. Ze strony polskiej może nawet jeszcze lepsze wrażenie robił Ryszard Legutko, merytorycznie i oratorsko odpowiadając na skierowane przeciwko Polsce zarzuty.
Najważniejszym, co pokazała debata, był jednak głęboki podział Europy na kraje lepszego i gorszego sortu. Wielu Polskich i zagranicznych europosłów pokazywało, że rozwiązania wprowadzone w ostatnich miesiącach w Polsce nie odbiegają od rozwiązań od dawna obowiązujących w różnych krajach Europejskich. Wielu wskazywało na inne poważne nieprawidłowości w krajach starej Unii. Mimo to liczni europosłowie, szczególnie pochodzący z Niemiec, Beneluksu i Skandynawii, krytykowali Polskę z pozycji wyższości jak uczniaka.
W krytyce Polski wiedli prym jednoznacznie negatywnie nastawieni liberałowie pod wodzą zacietrzewionego Verhofstadta. Równie krytyczni byli zieloni, którzy jednakowoż byli na tyle sprawiedliwi, by wskazać, że wzrost nastrojów antyeuropejskich w Polsce nie powinien dziwić, zważywszy na to, że interesy kraju w kwestii budowy gazociągu północnego zostały zupełnie zignorowane przez bogate państwa zachodnie. Umiarkowanie krytyczni byli chadecy i socjaliści, aczkolwiek przewodniczący Parlamentu Martin Schulz pozwalał sobie podczas prowadzenia obrad na uszczypliwe i mijające się z prawdą docinki pod adresem Polski. Przedstawiciele pozostałych frakcji byli dla naszego kraju życzliwi, a niekiedy bardzo życzliwi.
Uwidocznione w dyskusji różnice punktów widzenia pomiędzy europosłami były jednak tak głębokie, że przypominały nasze rodzime polskie podwórko. Europarlamentarzyści zdawali się mówić dwoma różnymi językami, pomiędzy którymi trudno o jakikolwiek przekład. Jak powiedziała polska premier, spór polityczny jest fundamentem demokracji, ten spór nie łączył się jednak z obustronnym szacunkiem stron. Widać było, że krytycy Polski przemawiają z pozycji wyższości i w swoim przekonaniu mają wyłączne prawo do wypowiadania ocen. Politycy życzliwi Polsce raczej o to prawo i o równość w debacie walczyli, obnażając hipokryzję i niesprawiedliwość jednostronnego dyskursu unijnych instytucji.
Na koniec jeszcze tylko dodam, że chociaż oceniam jednoznacznie pozytywnie wystąpienie premier Szydło, to niepotrzebnie wdała się z Verhofstadtem w wymianę zdań na temat Komisji Weneckiej. Chociaż Szydło całą debatę wygrała, w tej potyczce ewidentnie poległa, a wystarczyło zapytanie lidera frakcji liberałów pozostawić bez odpowiedzi, zwłaszcza że regulaminowo głos jej wtedy nie przysługiwał.