MON jest niezadowolony z rozmów z Francuzami dotyczących offsetu i to zapewne – w wersji oficjalnej – stanie się przyczyną odrzucenia caracali.

Będzie to miało swoje konsekwencje. Pierwszą i najbardziej bezpośrednią – w postaci braku nowych i nowoczesnych śmigłowców wielozadaniowych w polskiej armii. Cały proces zostanie odsunięty, nie wiadomo na jak długo. Po drugie – i poprzednia ekipa rządowa, i Francuzi obiecali w Polsce inwestycje, między innymi w zakładach lotniczych w Łodzi i Dęblinie. W zeszłym roku decyzja o wyborze caracali spowodowała wściekłość w fabrykach w Mielcu i Świdniku. Teraz będziemy mieli sytuację odwrotną, tyle że w innych firmach. I po trzecie – Francuzi nie odpuszczą swojego prawa do odszkodowania, które – według nieoficjalnych informacji – może sięgać setek milionów złotych.

W tej całej historii zdarzyła się jeszcze jedna rzecz, charakterystyczna dla przetargów zbrojeniowych w Polsce. Zakupy uzbrojenia na całym świecie są operacjami niesłychanie skomplikowanymi. Jednak w naszym przypadku również operacjami niekoniecznie przejrzystymi, maksymalnie zagmatwanymi, pełnymi zwrotów akcji i rozwiązań, które uchodzą za dziwaczne.

Sztandarowym przykładem niekonwencjonalnego podejścia stał się wymóg tzw. wspólnej platformy dla różnych wersji śmigłowców, rozwiązanie, którego próżno szukać na świecie.

Po tym postępowaniu, niezależnie od jego rozstrzygnięcia, pozostanie niesmak. Doszło do paradoksalnej sytuacji, kiedy znaczna część pretensji i zarzutów wysuwanych przez każdego z producentów ma swoje uzasadnienie. I po raz kolejny warto zadać pytanie: czy musiało się tak stać? Czy nie można było z góry ustalić warunków twardych, jak najbardziej odpowiadających potrzebom armii, ale jednocześnie mających logiczne uzasadnienie, w pełni zrozumiałych dla wszystkich uczestników procesu? Zamiast tego mamy mnóstwo znaków zapytania oraz nieograniczone pole do lobbingu. Czyli zamieszanie, a nie śmigłowce.