Inna definicja, według tego samego słownika mówi, że jest to porozumienie osiągnięte w wyniku wzajemnych ustępstw. Jeśli nic się nie zmieni, to już za kilka lat to słownikowe pojęcie przejdzie do historii. Słuchając tego co mówią nasi politycy, można mieć pewność, że pojęcia takie jak „kompromis”, czy „porozumienie” zostaną niebawem całkowicie zapomniane, a dokładniej - całkowicie zmienią swoje dotychczasowe znaczenie. Słownik trzeba będzie napisać od nowa.

W nowym wydaniu pojęcie „kompromis” będzie oznaczało mniej więcej tyle, co brak jakichkolwiek odstępstw od zasad, a już tym bardziej - brak odstępstw od własnych poglądów z obawy na poniesienie kosztów wizerunkowych u swojego twardego elektoratu, z jednoczesnym obciążaniem za brak dogadania się tej strony sporu, z którą w deklaracjach dogadać się mieliśmy zamiar. A im bardziej zagoni się przeciwnika do rogu, tym lepiej, bo trudniej będzie w jego stronę wyciągnąć rękę do zgody. Im bardziej obie strony sporu oddalą się od siebie na skrajne pozycje, tym trudniej będzie dojść do środka.

Właśnie dlatego „warunki wstępne” z założenia stają się „warunkami zaporowymi”. Zresztą - jakiekolwiek warunki są nie do przyjęcia dla kogokolwiek, bo to z góry oznacza, że faktycznie przy próbie dojścia do tego mitycznego kompromisu, w ogóle trzeba z czegoś zrezygnować. A przecież w kompromisie, według obecnie obowiązującej definicji, z czegokolwiek ma ustępować tylko jedna strona. Strona narzucająca wolę wychodzi z założenia, że nie musi, a nawet nie powinna z czegokolwiek rezygnować, ani w czymkolwiek ustępować, bo przecież racja jest po jej stronie, a jak z czegoś ustąpi, to istnieje ryzyko, że narazi się wyborcy, którego już przekonała, że to inni mają ustąpić. Przecież nikt nie przyzna się do błędu, nie pokaże słabości, a już na pewno nie pokaże tego, że będzie układać się z politycznym wrogiem. Nie po to wróg jest wrogiem, żeby się z nim dogadywać. Wróg jest po to, by go zwalczać wszelkimi metodami, wykazując mu przy tym, że się we wszystkim myli. Dlatego, jeśli chce iść na kompromis, to niech najpierw posypie głowę popiołem, przyzna się, że zbłądził, przerosi i przyjmie to, co powinien zrobić od początku.

I tak, im częściej słowo „kompromis” jest powtarzane, tym mniej znaczy. Choć właściwie znaczy coraz więcej, choć coraz mniej to, co faktycznie znaczy. Właściwie oznacza już wszystko, tylko nie kompromis. Nie ma dziedziny, w której politycy nie chcieliby dojść do kompromisu. Z jednym zastrzeżeniem. Politycy mówią, że chcą. W takich deklaracjach się nawet w pełni zgadzają. I to jedyny kompromis jaki są w stanie osiągnąć.