Z tych, co to wstydzi się ich młodzież z dużych miast. Na czele ugrupowania stoi multimilioner i największy właściciel ziemi, który nie zamierza jednak stanąć na czele rządu. Będzie ratował ojczyznę z tylnego fotela, przynajmniej na razie.
Zwycięstw podobnych ugrupowań można się spodziewać w krajach, w których społeczeństwa przechodzą głęboki kryzys. Wydawało się, że Litwa jest gdzieś z boku problemów, które dręczą Europę. I że zbuntowany elektorat nie jest na tyle duży, by dać takiej partii jak Związek Chłopów i Zielonych prawie 40 proc. miejsc w parlamencie. Stało się jednak inaczej.
Co to oznacza dla stosunków polsko-litewskich, tak chłodnych, że prawie martwych? Sądząc po nielicznych wypowiedziach z szeregów partii rolników na temat mniejszości polskiej (a jej sytuacja determinuje stan stosunków między naszymi krajami), nic dobrego. Pobrzmiewały nacjonalistycznie. Potencjalni koalicjanci zwycięskiej partii, gdy byli u władzy, nie przyjmowali ustaw, na które czekają litewscy Polacy, również tak błahej jak ta o pisowni nazwisk w języku mniejszości.
Nawet mianowanie na szefa MSZ dyplomaty, któremu zależy na naprawieniu stosunków z Polską, raczej nie pomoże. Bo i ten obecny mógł uchodzić za – jak na Litwę – propolskiego. Niestety, ponadpartyjna nacjonalistyczna większość w litewskim Sejmie to chyba trwałe zjawisko. Do pogodzenia z Polską nie skłoniła jej nawet agresja rosyjska w regionie.
Pozostaje wiara, że nieprzewidywalność zwycięskiej partii na Litwie może zaowocować jakimś gestem w sprawach mniejszości polskiej. Bo to punkt wyjścia do ocieplenia stosunków z Polską.