Dawida Kosteckiego - byłego boksera, ale i wielokrotnie skazywanego za poważne przestępstwa znaleziono martwego w celi w celi Aresztu Śledczego na Białołęce w Warszawie 2 sierpnia ubiegłego roku. Miał z tyłu na karku dwa ślady jak po ukłuciu, co dostrzegł prokurator podczas oględzin zwłok i w notatce napisał: „przypominają ślady powstałe w wyniku wkłucia igły". Ta uwaga zapoczątkowała wielomiesięczne śledztwo. Teraz zostało umorzone - potwierdziła "Rzeczpospolita".
Śledczy nie dopatrzyli się przestępstwa w żadnym z wątków: podżegania boksera do popełnienia samobójstwa, znęcania się nad nim w areszcie, oraz zaniedbań służby więziennej.
Jednak sprawie zawsze będą towarzyszyć wątpliwości.
"Frajerze powieś się, kapuś, kur...a" - takie nawistne okrzyki z cel miały paść pod adresem Kosteckiego na krótko przed jego śmiercią. W śledztwie zeznał to jeden z osadzonych - członek dużego gangu dopalaczowego, który przebywał w tym samym areszcie co Kostecki. Jednak nikt inny nie potwierdził jego relacji, więc uznano ją za niewiarygodną.
Zadawnione strupy
Tajemnicza śmierć Dawida Kosteckiego od początku budziła wątpliwości. Znaleziono go w celi - wisiał na pętli z prześcieradła, w pozycji półsiedzącej, na łóżku pod kocem.