Andrzej Seremet broni kierowcy ukaranego przez jedną ze straży miejskich za przejazd na czerwonym świetle zarejestrowany przez należące do niej stacjonarne urządzenie.
Kierowca nie przyjął mandatu od straży i sprawa trafiła do sądu rejonowego. Ten uznał go za winnego wykroczenia i wymierzył mu 500 zł grzywny. Na tym nie koniec. Zasądził też od kierowcy ponad 900 zł kosztów postępowania (w tym opinia biegłego – 782 zł i zryczałtowane wydatki postępowania – 100 zł).
Jego obrońca złożył apelację od wyroku. Zarzucił w niej sądowi I instancji rażącą obrazę prawa. Wskazał, że sąd prowadził postępowanie mimo braku skargi uprawnionego oskarżyciela. Ponadto dowolnie i wybiórczo ocenił materiał dowodowy, w szczególności poprzez odmówienie wiarygodności wyjaśnieniom kierowcy. Ten twierdził, że nie przejeżdżał na czerwonym świetle. Wskazał też, że nie ma dowodów przeciwnych, pozwalających na podważenie jego wyjaśnień.
Sąd Okręgowy w S., do którego apelacja trafiła, nie uwzględnił jej, bo uznał ją za bezzasadną. Utrzymał tym samym wyrok sądu rejonowego. W uzasadnieniu podał, że sąd I instancji właściwie przeprowadził postępowanie, ocenił dowody i zinterpretował przepisy kodeksu drogowego.
Innego zdania jest prokurator generalny. W kasacji, którą skierował do SN, podkreśla, że gdyby ustawodawca miał zamiar przyznać straży miejskiej prawo korzystania z fotoradarów stacjonarnych podczas kontroli ruchu drogowego, zapisałby to wprost w ustawie (sygn. akt: PG IV KSK 1207/13).