Anna, specjalistka w jednym z wydawnictw, twierdzi, że najgorsze były pierwsze tygodnie, gdy sama oswajała się ze zdalną pracą, godząc ją z organizacją mocno wówczas kulejącej zdalnej nauki córek. Dzisiaj jest już znacznie lepiej, pomimo tego, że musi dzielić się laptopem z młodszą córką. Ta, na szczęście, nie ma tak wielu lekcji i prac domowych jak jej starsza siostra.
Opieka bez zasiłku
Ani Anna, ani Agnieszka – menedżer w dużej, krajowej spółce, która ma dwoje dzieci poniżej ośmiu lat, nie skorzystały z możliwości, jakie dała im marcowa specustawa. Wprowadzone dzięki niej regulacje zapewniły dodatkowy zasiłek opiekuńczy rodzicom, którzy po zamknięciu żłobków, przedszkoli i szkół musieli zostać w domu, by opiekować się dziećmi poniżej ośmiu lat.
Jak wynika z danych ZUS, które uzyskała „Rzeczpospolita", wbrew przewidywaniom części ekspertów rynku pracy, że z dodatkowych zasiłków skorzysta co najmniej milion rodziców, pospolitego ruszenia po koronawirusowe wsparcie nie było. Od 9 marca do 20 maja wpłynęło do ZUS niespełna 873 tys. wniosków o dodatkowy zasiłek opiekuńczy, z których zrealizowano ok. 305 tys. Nie oznacza to jednak, że tylu rodziców wnioskowało o pomoc. Jedna osoba mogła bowiem złożyć (i pewnie składała) kilka wniosków, zwłaszcza że zasiłki przyznawano na 14 dni, a okres ich obowiązywania kilkakrotnie przedłużano – ostatnio do 14 czerwca.
Jak wynika z informacji „Rzeczpospolitej" i badań rynkowych, rodzice, którzy w czasie pandemii mogli przejść na pracę z domu, raczej nie sięgali po zasiłki, szczególnie jeśli mogli stracić na tym finansowo. Drugim powodem mogła być obawa o utratę pracy – zwłaszcza w tych firmach, w których lockdown nie zamroził działalności, ale koronawirus zwiększył absencje chorobowe, w tym te związane z kwarantanną.