Obserwowanego w Polsce budowlanego boomu nie sposób określić inaczej jak klęska urodzaju.
Najpierw, po wyborach parlamentarnych w 2015 r., w inwestycjach finansowanych z publicznych pieniędzy zapanował głęboki zastój, a teraz usiłuje się nadgonić harmonogramy, żeby unijne fundusze nie przepadły. Wielkie inwestycje infrastrukturalne rozpędzają się w czasach, gdy w mieszkaniówce koniunktura rozgrzana jest już do czerwoności.
Potencjał wykonawczy branży jest niewystarczający do sprawnej obsługi takiego szybko rosnącego rynku. Firmy skarżą się, że muszą płacić pracownikom coraz więcej. Ale jeszcze większym problemem jest to, że na rynku brakuje rąk do pracy – ściągane są posiłki z Ukrainy, Białorusi, ale i odleglejszych krajów, takie jak Mołdawia, Indie, Nepal.
Na warszawskiej giełdzie notowane są przedsiębiorstwa zajmujące się generalnym wykonawstwem inwestycji budowlanych na zlecenie zamawiających. W zasobach kadrowych mają więc przede wszystkim menedżerów zarządzających projektami, inżynierów specjalistów. Jeśli chodzi o fizyczne roboty – najczęściej bazują na podwykonawcach.