Polityczne zakusy na ograniczenie wyśrubowanych wynagrodzeń menedżerów zyskały ostatnio wsparcie w postaci raportu naukowców z John L. Weinberg Center for Corporate Governance na amerykańskim Uniwersytecie Delaware. Autorzy raportu, opisanego przez dziennik „New York Times", Charles Elson i Craig K. Ferrere podważają dwie podstawy systemu wynagradzania zarządów.

Jedną z nich jest przekonanie, że top menedżerowie   zostaną przechwyceni przez konkurencję, o ile nie  dostaną odpowiednich zarobków – powyżej rynkowej średniej. Jednak z badania 1800 zmian szefów spółek publicznych w USA w latach 1993–2005 wynika, że tylko dwa procent z nich kierowało poprzednio inną giełdową firmą. Nie sprawdza się też  obiegowa  opinia o rynku uniwersalnych menedżerskich talentów,  które pokierują każdą firmą. W praktyce  umiejętności zarządzania jedną spółką wcale nie przenoszą się tak łatwo do drugiej, co widać po porażkach ściągniętych za duże pieniądze szefów.

Autorzy raportu podważają też praktykę wyznaczania zarobków menedżerów na podstawie płac w „porównawczej grupie firmy" (peer group), do której trafiają bardzo różne spółki. Jako przykład podają IBM, gdzie komitet płacowy ustalając wynagrodzenia zarządu, brał pod uwagę płace nie tylko w firmach IT, ale i w  Fordzie i Pfiezerze. Nawet gdy grupa porównawcza jest dobrana rozważnie, to wynagrodzenie  menedżera – premiowanego za super wyniki  – podwyższa płacę jego mniej efektywnych kolegów, nakręcając tym samym spiralę zarobków szefów, które w ostatnich 30 latach wzrosły ponad ośmiokrotnie – przypominają autorzy raportu.    —a.b.