Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner przygotował się do tego dnia starannie. Do pilnowania porządku w samej stolicy wysłał 6 tysięcy policjantów. Zamknięto całe dzielnice miasta wokół Pól Elizejskich i budynków rządowych. Z budów usunięto kamienie i inne materiały, które mogłoby posłużyć za broń chuliganom.
Ale nie udało się. Wczesnym popołudniem na ekranach telewizorów pojawiły się sceny brutalnych starć manifestantów z policją, podpalonych sklepów i przewróconych samochodów. Obrazki przywołujące najgorsze chwile kryzysu „żółtych kamizelek” ubiegłego lata, gdy siły porządkowe nie były w stanie nawet zabezpieczyć Łuku Triumfalnego.
Przeczytaj także: Loty do Francji opóźnione bądź odwołane
Podczas gdy organizowany przez związki zawodowe 250-tysięczny pochód karnie ruszał spod Dworca Północnego, na oddalonym o kilka kilometrów placu Republiki inicjatywę przejęli black bloc, ubrani na czarno i często uzbrojeni w butle z gazem czy łomy bojówkarze związani ze środowiskami skrajnej lewicy.
– Niestety we Francji nie da się już pokojowo manifestować – komentował dla telewizji BFMTV socjolog Jean-Francois Amadieu.