W minionym tygodniu Jean-Claude Juncker powiedział w chwili szczerości to, co wielu sądzi po cichu.
– Musimy przygotować się na najgorszy scenariusz, czyli niezdolny do działania rząd. Bardziej martwię się wynikami wyborów we Włoszech niż tym, czy w tym samym momencie członkowie SPD zatwierdzą utworzenie wielkiej koalicji w Niemczech – oświadczył szef Komisji Europejskiej w prestiżowym brukselskim instytucie CEPS.
Na sześć dni przed wyborami sondaże rysują włoską scenę podzieloną na trzy, mniej więcej równe części. To centrolewica zdominowana przez Partię Demokratyczną z byłym premierem Matteo Renzim na czele, centroprawica z Forza Italia Silvia Berlusconiego i Ligą (dawniej Liga Północna) Matteo Salviniego oraz populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd, który wystawia na premiera 31-letniego Luigiego Di Maio.
– Żaden z tych bloków najpewniej nie uzyska większości. Jest też wykluczone, aby któryś z ich liderów stanął na czele rządu. Wchodzimy więc w okres głębokiej niestabilności politycznej, jaka była udziałem Włoch jeszcze w latach 90. – mówi „Rz" Matteo Villa, znawca integracji we Włoskim Instytucie Międzynarodowych Studiów Politycznych (ISPI) w Mediolanie.
Stracone 15 lat wzrostu
Hiszpania i Portugalia kryzys finansowy mają za sobą: oba kraje od trzech lat notują dynamiczny wzrost, bo wcześniej przeprowadziły bolesne reformy gospodarcze. Ale Włochy się na to nie zdobyły. Dlatego odzyskają poziom dochodu narodowego sprzed kryzysu w najlepszym razie w 2022 r. Podczas gdy cała Europa (poza Wielką Brytanią) korzysta ze znakomitej koniunktury, włoska gospodarka rozwijała się w ub.r. w anemicznym tempie 1,5 proc. Tak będzie też w tym roku. Co gorsza, kraj ma proporcjonalnie do PKB drugi po Grecji (135 proc. PKB) największy dług. To 2,3 bln euro.