– W życiu publicznym zawsze kierowałem się zasadą: najpierw dyskusja, potem decyzja, a następnie dyscyplina. Jeśli miałbym akceptować odwrotną kolejność, jaka została zastosowana w ostatnich tygodniach w PiS, zaprzeczyłbym własnej postawie – tak odejście z partii tłumaczył w piątek Jerzy Polaczek (minister transportu w rządach PiS), który zdecydował się na ten krok w geście solidarności z Kazimierzem M. Ujazdowskim i Pawłem Zalewskim.
A jeszcze rano szef Klubu PiS Przemysław Gosiewski zapewniał w publicznym radiu, że po decyzji byłych wiceprezesów PiS oraz Piotra Krzywickiego, nie spodziewa się kolejnych odejść. Zarzucił zarazem Ujazdowskiemu i Zalewskiemu, że nie zachowują się jak ludzie honoru, bo nie chcą zrzec się mandatów poselskich, choć podpisali stosowne oświadczenia przed wyborami. – Kiedy byliśmy w rządzie, koledzy byli z nami, a kiedy przeszliśmy do opozycji, opuścili nasze szeregi – mówił.
W odpowiedzi usłyszał od Zalewskiego, że porzucenie dziś szeregów PiS to tak naprawdę „ryzykowny skok na głęboką wodę”. – To nie są decyzje koniunkturalne – wyjaśniał. Raz jeszcze zapewniał, że politycy, którzy odchodzą z PiS, robią to na własny rachunek.
– Nawet jeżeli jeszcze ktoś odejdzie z klubu, raczej będą to pojedyncze osoby. Nie na tyle liczne, by kolegom udało się utworzyć klub – twierdzi rzecznik dyscypliny Klubu PiS Marek Suski. Jego zdaniem ci, którzy teraz odchodzą z partii, powtarzają błędy z lat 90. – Małe klubiki, koła poselskie, czyli tak zwany plankton parlamentarny, pojawiają się w każdej kadencji Sejmu i przy kolejnych czyszczeniach basenu obumierają – przestrzega.
Ale z PiS w najbliższym czasie może odejść jeszcze około 100 osób. Byli wiceprezesi znajdują bowiem zwolenników wśród lokalnych działaczy. Z przynależności do tej partii zrezygnował Wojciech Starzyński, wiceszef Klubu PiS w Radzie Warszawy.