Socjalny zwrot Platformy pod wodzą Ewy Kopacz stał się poważnym zagrożeniem dla SLD. Od czasu gdy marszałek Sejmu zastąpiła Donalda Tuska na stanowisku premiera i szefa ugrupowania, notowania Sojuszu, który żywił się elektoratem uciekającym od Platformy, spadają.
W ostatnim sondażu CBOS partia Leszka Millera ma 6 proc. poparcia. W badaniu TNS Polska dla „Wiadomości" TVP trochę lepiej, bo 8 proc. Ale o 12 czy 15 proc. sprzed zmiany kursu w PO Sojusz chyba może zapomnieć. Trudno się pocieszać, że to tylko sondaże, bo w eurowyborach kiepskie notowania partii z kampanii sprawdziły się przy urnach co do joty.
– Wygląda na to, że Ewa Kopacz swoim exposé trafiła w nastroje społeczeństwa zniechęconego do klasy politycznej. Ponadto lepiej niż jej poprzednik nadaje się do „wygaszenia" skrzydła konserwatywno-liberalnego w PO i wykonania skrętu w lewo – uważa politolog Kazimierz Kik z Uniwersytetu w Kielcach. – Wszystko to sprawia, że jest bardziej wiarygodna dla elektoratu socjalnego od Leszka Millera, co może być ciosem dla jego partii.
Zdaniem Kika znaczenie ma fakt, że Kopacz jest jedyną kobietą wśród liderów liczących się partii: – Trudno na razie oszacować, czy to przysporzy Platformie poparcia, ale widać, że Polacy są zmęczeni sceną polityczną, która od lat jest areną walk samców alfa.
Nic dziwnego, że Sojusz w poszukiwaniu odpowiedzi na socjalny zwrot PO i kobiecą twarz tej partii postawił na wyrównywanie różnic między prowincją a dużymi miastami, czyli między Polską A i B. Leszek Miller nazwał to przywracaniem godności Polsce za rogatkami wielkich miast.