Posłowie, przegłosujcie uchwałę w sprawie własnego święta jak najszybciej, tak jak chce marszałek Radosław Sikorski. Po to, by już 1 lipca uśmiechnięci parlamentarzyści mogli złączyć się z narodem podczas pikniku na trawnikach okalających Sejm. Zresztą takich świąt potrzeba nam więcej, o ile mi wiadomo, na przykład rząd też nie ma kiedy świętować. Najlepiej, żeby były to dni wolne od pracy zarówno dla świętujących organów i instytucji, jak i zwykłych ludzi. Wtedy dopiero te ważne, acz nowe święta nabrałyby prawdziwie świątecznego charakteru.

A teraz poważnie. Warto przypomnieć wyświechtaną nieco prawdę, że każda władza ma tendencję do alienacji. Zresztą nie tylko władza polityczna, podobnie jest na przykład na szczytach działalności biznesowej, co wielokrotnie miałem okazję obserwować. Jednym z ciekawszych przejawów tejże alienacji jest łatwość przekraczania granicy śmieszności, której na wysokich szczeblach już po prostu się nie wyczuwa.

Pomysł święta Sejmu o taką granicę co najmniej się ociera. Przede wszystkim dlatego, że nie ma najmniejszego powodu, aby takie święto ustanawiać. Co ono da ludziom, co da samemu Sejmowi? Sejmowi, który jako instytucja od lat ma kłopoty z jakimkolwiek własnym prestiżem i wprowadzanie własnego święta tej kwestii w żaden sposób nie zmieni. Parlament świętowaniem nie uzyska uznania w oczach Polaków. Musiałoby być w nim mniej demagogii, populizmu, napaści i kłótni, a być może więcej realnej pracy. Słowem, musiałoby dojść do głębokiej i trwałej przebudowy kultury politycznej. Czyli dojść do czegoś, co we współczesnej Polsce jest w zasadzie niemożliwe.