– Katastrofa nastąpiła z zawrotną szybkością (…). Poprzednie oświadczenia (przed 2020 rokiem – red.), że odnieśliśmy w Syrii znaczne zwycięstwo o geopolitycznej skali (…), stworzyliśmy przyczółek do rozszerzenia geostrategicznych wpływów w krajach kontynentu afrykańskiego, brzmią już – delikatnie mówiąc – trochę nieaktualnie – sądzi rosyjski ekspert wojskowy Michaił Chodarionok.
Ewakuacja czy ucieczka rosyjskich wojsk
Powstańcy już w niedzielę wieczorem dotarli do miast, w których są dwie najważniejsze rosyjskie bazy wojskowe w Syrii: morska w Tartus i lotnicza w Hmeimim, ale nie weszli do nich. „Podjechali do posterunku na bramie, postrzelali w powietrze, zaznaczyli swoją obecność” – opisał sytuację w bazie lotniczej jeden z rosyjskich blogerów wojskowych.
Czytaj więcej
Kilka tysięcy żołnierzy Kremla nie zapobiegło upadkowi sojuszniczej rodziny Asadów. Teraz Moskwa ma ogromny kłopot z prowadzeniem interwencji w Afryce.
Z Tartus wypłynęły już wszystkie rosyjskie okręty wojskowe (Kreml poinformował, że „na ćwiczenia”), ale na lotnisku w Hmeimim stoją cały czas samoloty transportowe. Wcześniej jednym z nich Baszar Asad uciekł do Rosji w towarzystwie rosyjskich generałów, w tym dowódcy całego zgrupowania, gen. Aleksandra Czajki (ledwo tydzień wcześniej dostał nominację).
W bazach pozostają jednak rosyjscy żołnierze, oczekując na ewakuację. Ale w głębi Syrii też utknęły rosyjskie oddziały, nie wiadomo jednak, ile ich jest. Większość jest podobno otoczona przez powstańców i czeka na jakieś porozumienie Kremla z nimi, które otworzyłoby im bezpieczne korytarze na syryjskie wybrzeże. Rosyjski MSZ zapewnia, że „utrzymuje kontakty ze wszystkimi ugrupowaniami”, ale nie widać, by coś z tego wynikło.