– Nigdy mi do głowy nie przyszło, że słynną frazę gribojedowskiego pułkownika Skałozuba (z utworu „Mądremu biada" – red.) „Kaprala dam wam za Woltera" będzie można tak dokładnie zrealizować, jak zamierzają to obecnie nasi parlamentarzyści – stwierdził zaskoczony rosyjski ekonomista Dmitrij Trawin.
Zgodnie z projektami ustaw przyjmowanymi obecnie w Dumie za „agenta zagranicznego" będzie można uznać każdą osobę, która otrzymuje pieniądze zza granicy. Ustawodawcy przezornie wyłączyli z tej kategorii dyplomatów pracujących w Rosji i korespondentów zagranicznych, ale już nie menedżerów czy pracowników korporacji. W sumie nawet studenci, którzy uczyli się za zagraniczne granty, zostaną obecnie „agentami".
– Pracownik Google'a czy student, który dostał zagraniczne stypendium, mogą być uznani za „zagranicznych agentów" jeśli podejmą się publicznej działalności społecznej czy politycznej – tłumaczy zawiłości nowych ustaw obrońca praw człowieka Lew Ponomariow. A obywatele uznani za agentów będą mieli ograniczone bierne prawo wyborcze czy obowiązek co pół roku składania sprawozdań finansowych w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Prawdopodobnie parlament będzie musiał coś z tym jeszcze zrobić, bowiem znaczną część dzieci własnej elity władzy ograniczy w ten sposób w prawach obywatelskich (każdy urzędnik wyższego szczebla stara się bowiem swoje potomstwo wysłać na studia za granicą, na przykład rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow).
Jednocześnie wprowadzono inne ograniczenia. Na przykład kolejkę, w której często ustawiali się na ulicy aktywiści w Moskwie, by odbyć dozwoloną przez prawo „pojedynczą pikietę", również uznano za demonstrację.