- Frekwencja na pewno będzie wysoka, ponieważ obie strony użyją wszelkich dostępnych środków, żeby zmobilizować jak najwięcej ludzi. Będziemy mieć problem z akceptacją wyników wyborów przez obie strony. Jeżeli jedna ze stron stwierdzi, że wybory zostały sfałszowane, to będziemy mieć gigantyczny problem z utrzymaniem spójnego państwa. Ludzie mówiący o fałszowaniu wyborów parę miesięcy przed (nimi) muszą sobie zdawać sprawę, że trzęsą stolikiem, przy którym siedzą. Jedną z najgorszych rzeczy, które można zrobić w państwie demokratycznym, to mówić przed wyborami, że będą one prawdopodobnie sfałszowane. Takie wypowiedzi podważają fundamenty całego ustroju politycznego - podkreślił historyk.
- To problem inflacji słów i "kultury przesady". Te kwestie to największe zagrożenie dla polskiego życia publicznego - dodał.
Politolog ocenił następnie szanse wyborcze PiS-u w następnych wyborach.
- Ostatni sondaż CBOS-u dawał nadzieję PiS-owi na samodzielne rządy w trzeciej kadencji. Jednak nadzieja była oparta na tym, że PSL nie przechodzi (przez próg wyborczy), Polska 2050 jest bardzo słaba, a Lewica balansuje na progu 5 proc. Tylko taki scenariusz - według mnie mało prawdopodobny - dawałaby PiS-owi samodzielną większość. Wszystko wskazuje na to, że PiS będzie miał najwięcej posłów w następnym Sejmie, ale nie będzie miał samodzielnej większości. PiS będzie potrzebował prawdziwego koalicjanta, który samodzielnie wejdzie do Sejmu i zapewni bezwzględną większość PiS-owi - tłumaczył.