USA: Tajne akta w prywatnych szafach polityków

To skandal, którym żyje prasa, ale też spora część społeczeństwa. Już ma konsekwencje polityczne.

Publikacja: 29.01.2023 21:54

Budynek Penn Biden Center for Diplomacy and Global Engagement w Waszyngtonie, w którym znaleziono ta

Budynek Penn Biden Center for Diplomacy and Global Engagement w Waszyngtonie, w którym znaleziono tajne dokumenty w prywatnym biurze wykorzystywanym przez Joe Bidena w czasie, gdy był wiceprezydentem

Foto: afp

Według przepisu Presidential Records Act z 1978 r. wszystkie dokumenty i zapiski wyprodukowane przez i dla prezydentów oraz wiceprezydentów Stanów Zjednoczonych, w tym przede wszystkim tajne akta, muszą trafić do Krajowego Archiwum przed końcem ich kadencji. Takie jest prawo, które – według przekonania panującego do tej pory – było przestrzegane.

Pierwszym, który jak się okazało, złamał prawo, był Donald Trump. Wyprowadzając się z Białego Domu, zabrał ze sobą ponad 300 dokumentów oznaczonych jako tajne. Część po apelach Krajowych Archiwów oddał i zapewniał, że więcej nie posiada. Resztę FBI skonfiskowało w sierpniu ubiegłego roku podczas rewizji Mar-a-Lago, jego posiadłości na Florydzie. Departament Sprawiedliwości wszczął dochodzenie w tej sprawie, a wśród najgłośniejszych krytyków Trumpa był prezydent Joe Biden oraz wszyscy demokraci, oskarżający byłego prezydenta o nieodpowiedzialne zachowanie, zagrażające bezpieczeństwu narodowemu.

Czytaj więcej

Tajne dokumenty w domu byłego wiceprezydenta Mike'a Pence'a

Inni też wynosili

Równie zacięta krytyka, tym razem ze strony republikanów, posypała się na głowę Bidena, gdy kilka tygodni temu wyszło na jaw, że w jego prywatnym biurze w Penn Biden Center w Waszyngtonie, a potem w jego domu w Wilmington w Delaware znaleziono akta z czasów, gdy jeszcze był wiceprezydentem w administracji Baracka Obamy, a nawet z okresu, gdy zasiadał w Senacie. CNN donosi, że były to „tajne dokumenty, w tym informacje z amerykańskich agencji wywiadowczych i briefy dotyczące Ukrainy, Iranu oraz Zjednoczonego Królestwa”.

Akta znalezione w Penn Biden Center trafiły do archiwów dopiero kilka tygodni później, co wzbudziło podejrzenia i dalszą krytykę. Otoczenie Bidena podkreśla, że w przeciwieństwie do swojego poprzednika Biden nie wiedział, że był w posiadaniu tych dokumentów, było ich zaledwie kilka, a otoczenie dobrowolnie przekazało do Krajowych Archiwów i współpracuje z agencjami federalnymi. Niemniej jednak wszczęte dochodzenie w tej sprawie rzuca cień na reputację Bidena i jego dalsze polityczne losy.

W ubiegłym tygodniu jednak afera z aktami nabrała nieco innego obrotu, gdy okazało się, że prawnicy zaangażowani przez Mike’a Pence’a, wiceprezydenta z czasów Trumpa, dokonali podobnego odkrycia w jego domu w Indianie. Jak w przypadku Bidena, jest to niewielka ilość akt, które również zostały przekazane do odpowiednich władz. – Choć nie miałem świadomości, że tam były, nie powinny były się znajdować w mojej prywatnej rezydencji. Biorę za te niedopatrzenia pełną odpowiedzialność – powiedział Pence podczas wystąpienia na Florida International University. Wyciągając lekcje z reakcji Bidena, Pence wyłożył wszystko na stół w geście świadczącym o tym, że chce pełnej transparentności.

Po odkryciu w domu Pence’a napięcie towarzyszące skandalowi nieco spadło. – Ludzie nie wiedzą, co myśleć o tym, tym bardziej że wszystko jest tak szybko upolityczniane – czytamy w opinii w „Wall Street Journal”. CNBC donosi, że problem z dokumentami państwowymi w posiadaniu byłych urzędników państwowych sięga czasów prezydenta Jimmy’ego Cartera, który podpisał Presidential Records Act w 1978 r. i zarządził systemowe archiwizowanie dokumentów, z którymi ma styczność prezydent, ale sam już po skończonej kadencji oddawał akta do Krajowych Archiwów. Pojawiło się też ludzkie podejście do problemu, że może to łamanie przepisów wynika ze zwykłego niedopatrzenia i pośpiechu, jaki towarzyszy zmianom po zakończonej kadencji, oraz głosy krytyki wobec systemu. „Washington Post” opiniuje z kolei, że „rząd amerykański ma zupełnie nieracjonalny system trzymania wszystkiego w tajemnicy, który zagraża jakości demokratycznego rządu”, a stworzony został dla potrzeb czasów zimnej wojny, gdy tajność była formą kontroli.

Poszukajcie w biurkach

Krajowe Archiwa w ubiegłym tygodniu wystosowały prośbę do byłych prezydentów i wiceprezydentów, by „ocenili, czy mają w swoim posiadaniu jakiekolwiek tajne materiały”. – Presidential Records Act nie przestaje obowiązywać po zakończonej kadencji – napisała agencja w liście do byłych urzędników.

Mimo szumu wokół dokumentów znajdowanych w domach Trumpa, Bidena i Pence’a, tak naprawdę nie wiadomo jeszcze dokładnie, czego dotyczyły zawarte w nich informacje i czy rzeczywiście od nich zależy bezpieczeństwo narodowe. – Czy mowa tu o jakichś zapiskach prezydenta na rozkładzie spotkań przywódców, czy mowa tu o kodach atomowych? – pyta komentatorka „WSJ”. Są komentarze, że wiele akt, z jakimi mają styczność urzędnicy najwyższego szczebla, jest zwyczajowo oznaczane jako tajne, choć może nie jest to konieczne. Jak podaje „Washington Post”, w 2012 r. co trzy sekundy produkowano tajne zapisy, a dziś są ich miliardy. Przy czym rząd amerykański wydaje 18 miliardów dolarów rocznie na utajnianie informacji, a tylko 100 milionów na odtajnianie.

Bez względu na to, czy amerykański system dokumentacji jest właściwy czy nie, źle Ameryka wypada na arenie międzynarodowej, gdy okazuje się, że jej urzędnicy najwyższego szczebla nie przestrzegają przepisów i niewłaściwie obchodzą się z dokumentami. Ponadto, jak zauważają komentatorzy, Trumpowi, Bidenowi i Pence’owi nie ujdzie to na sucho. Przewinienie to może ciągnąć się za nimi i wykorzystywane być przez rywali w kampaniach wyborczych.

Biden już teraz boryka się z konsekwencjami. Krytyki pod adresem prezydenta nie szczędzą nawet członkowie jego własnej partii. Natomiast republikański senator Tom Cotton z Arkansas zapowiedział na przykład, że będzie opóźniał wszystkie nominacje prezydenta Bidena, dopóki Kongres nie będzie mógł dokonać przeglądu dokumentów znalezionych w rezydencjach byłych prezydentów.

Według przepisu Presidential Records Act z 1978 r. wszystkie dokumenty i zapiski wyprodukowane przez i dla prezydentów oraz wiceprezydentów Stanów Zjednoczonych, w tym przede wszystkim tajne akta, muszą trafić do Krajowego Archiwum przed końcem ich kadencji. Takie jest prawo, które – według przekonania panującego do tej pory – było przestrzegane.

Pierwszym, który jak się okazało, złamał prawo, był Donald Trump. Wyprowadzając się z Białego Domu, zabrał ze sobą ponad 300 dokumentów oznaczonych jako tajne. Część po apelach Krajowych Archiwów oddał i zapewniał, że więcej nie posiada. Resztę FBI skonfiskowało w sierpniu ubiegłego roku podczas rewizji Mar-a-Lago, jego posiadłości na Florydzie. Departament Sprawiedliwości wszczął dochodzenie w tej sprawie, a wśród najgłośniejszych krytyków Trumpa był prezydent Joe Biden oraz wszyscy demokraci, oskarżający byłego prezydenta o nieodpowiedzialne zachowanie, zagrażające bezpieczeństwu narodowemu.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Polityka
Gęstnieją chmury nad Dniestrem. W Naddniestrzu i Gagauzji rosną tendencje separatystyczne
Polityka
Rzym i Madryt jadą na gapę. Włochy i Hiszpania w ogonie państw NATO
Polityka
Węgierska armia rusza do Czadu. W tle afrykańskie interesy Putina
Polityka
Unia Europejska zawiera umowy z autokratami. Co z prawami człowieka?
Polityka
Milczący protest czy walka zbrojna? Rosyjska opozycja podzielona